wtorek, 22 listopada 2016

18. Karmelowe oczy, widzę karmelowe oczy, czyli Grey na psychoterapii cz. 2

Witajcie! Dzisiaj kolejna część opowieści o Suzanne - studentce psychologii i Zaynie Maliku - biznesmenie, który udaje Christiana Greya. Poprzednia część zakończyła się w dramatycznym momencie - pani psycholog odbiera telefon i słyszy koszmarną wiadomość. Ale jaką? Tego właśnie się dowiecie! Miłej zabawy!

Źródło: https://www.wattpad.com/story/56426207-terapeutka-diabła

Analizują: baba_potwór, Az i J

5. Szpital
Po tym, jak Suzanne otrzymuje telefon, dowiaduje się, że jej ojciec jest w szpitalu. Jedzie tam z Malikiem. Ona płacze, ale najważniejszą informacją jest to, że Peter zna się z naszym chorym psychicznie Greyem panem Malikiem. 

6. Seks czy marchewka?
W szpitalu towarzystwa dotrzymuje jej brat (Tony) oraz Malik, ponieważ Peter „musi wrócić do swoich obowiązków”. Później jednak także wychodzi, na czym kończy się wątek chorego ojca. 

Dwa tygodnie później...
Wchodzę do przedpokoju z dwoma siatkami zakupów.
Niestety, nie zmieścił mi się w nich podręcznik gramatyki, z którego dowiedziałabym się, że poprawna forma brzmi „dwiema siatkami”.
Albo to siatkowie byli.

Podbiega do mnie Tony, uśmiechnięty. Widocznie ucieszył się na mój widok.
Brawo, Sherlocku!

- Sue! Mamy gościa! - krzyczy na wstępie.
Od bardzo dawna nie słyszałam, żeby ktoś tak mnie nazywał. Tata miał zwyczaj wołać mnie w ten sposób, gdy byłam dzieckiem. Nie wiem jakim cudem to określenie wypłynęło z ust mojego młodszego brata.
Pewnie tak samo jak każde inne słowo – wypchnięte z ust powietrze poruszyło struny głosowe. Resztę zrobił odpowiedni ruch ustami.
Ile lat ma Tony? Bohaterka ma dwadzieścia trzy lata (jest to powiedziane w rozdziale, który pominęłyśmy), a brat zachowuje się jak sześciolatek. To dość spora różnica wieku... Znaczy wiem, że to się zdarza, ale raczej rzadko. I wypadałoby jakoś to wytłumaczyć. 
Czepiasz się, tłumaczyć nie trzeba. Zdarza się tak czasem, nawet między mną a moim bratem jest szesnaście lat różnicy.

- Peter cię odebrał? - pytam, odwzajemniając uśmiech.
- Tak, mamusia musiała przypilnować tatę, żeby poszedł na wizytę - tłumaczy mi, a jego ciekawskie spojrzenie ląduje na siatce z zakupami.
- Głodny? - dopytuję.
- Tak, Peter nie miał czasu mną się zająć, bo przyszedł jakiś pan - mówi szeptem, wykręcając nerwowo rączki.
Na miejscu rodziny tego chłopca nie zostawiałabym go więcej z Peterem. Ktoś, kto nie zrobi dziecku posiłku, bo „przyszedł jakiś pan”, nie nadaje się na opiekuna.

Marszczę brwi. Myślałam, że owym gościem jest często przychodzący Mike, kuzyn Petera, ale przecież Tony doskonale go zna. Sześciolatek ucieka migiem na górę, do naszej sypialni, dzierżąc w dłoni ziarnistego batonika. Och, spotka go ogromny zawód, gdy odkryje straszliwą prawdę, że to nie czekolada.
Dziecko zamiast kolacji dostaje lepiące się od syropów świństwo. Najwyraźniej nie pierwszy raz. Do tego „wykręca nerwowo rączki”. Opieka społeczna powinna się tą rodziną zainteresować.
Czyli miałam rację z tym sześciolatkiem, co oznacza, że między bohaterką, a jej bratem jest siedemnastoletnia przepaść.
W to akurat jestem w stanie uwierzyć – między moją najstarszą siostrzenicą a jej najmłodszym bratem jest równe dwadzieścia lat odstępu. Zdarza się, jeżeli kobieta urodzi pierwsze dziecko w BARDZO młodym wieku, tak gdzieś do 23-24 lat.
Nie wykluczam tej możliwości, ale - jak już wspomniałam - wypadałoby powiedzieć o tym coś więcej. W końcu sytuacja (chory ojciec, o którym autorka chyba zapomina) wymaga jakiejś dłuższej wzmianki o rodzinie, a dostajemy rozterki Pani Bovary, co marzy o byciu kneblowaną.
Ile ją brat obchodzi, to widać choćby po tym, co mu daje do jedzenia.

Nie ściągając wysokich litów, wchodzę do salonu.
Co one mają z tymi litami? Były modne jakieś pięć lat temu!
Chcą być hipsterskie i nie idą za modą! Idą tylko za modą opkową.
Może się ubierają na wyprzedażach. Bardzo posezonowych wyprzedażach.

Bicie obcasów niesie się po całym domu. Rozmowa Petera i jakiegoś mężczyzny ucicha. Na początku nie rozpoznaję go. Jednak, gdy zwraca się bezpośrednio do mnie, dębieję.
- Witaj Suzanne. - Uśmiecha się, nawet lekko ironicznie.
Rozumiem, że Malik ma być bad-boyem, ale może nie przesadzajmy z tymi ironicznymi uśmiechami? Co za dużo, to niezdrowo. 

Peter podchodzi do mnie i odbiera reklamówki. Zapewne zauważył, że od dźwigania pobielały mi knykcie. Rozmasowuję dłoń. Jestem tak oszołomiona, że nie odpowiadam. Mój chłopak podchodzi do mnie.
- Zaprosiłem Zayna na kawę, podobno znacie się z pracy - oświadcza, szturchając mnie lekko, abym nie robiła takich wystraszonych oczu.
- Tak, jestem współudziałowcem poradni, dlatego często widuję Suzanne, gdy załatwiam sprawy - mówi, wymownie dając mi znak, że nie powiedział ani słowa o naszych terapiach.
Kamień spada mi z serca.
- Czyli jednak panowie się znają? - pytam, obejmując ramiona dłońmi.
Nadal stoję na dębowym parkiecie, a oni wpatrują się we mnie.
- Owszem - odpowiada mi Peter.
I w tym momencie wszelki udział Suzanne w terapii Zayna powinien się raz na zawsze skończyć.
Dokładnie. Powinna zauważyć, że ich współpraca zaczęła niebezpiecznie zmieniać się w bliższą znajomość, a tym samym wycofać się jak najszybciej - szczególnie, że klient ma raczej ochotę spoufalić się z nią, niekoniecznie na poziomie psycholog - pacjent.
Nie wspominając o tym, że terapeuci po prostu nie prowadzą terapii członków swojej rodziny i ludzi, których w jakikolwiek sposób znają spoza gabinetu, bo to uniemożliwia zachowanie obiektywizmu i racjonalnego podejścia do klienta i jego problemów.
Zacznijmy od tego, że tutaj występuje jedyny w swoim rodzaju, wattpadowy profesjonalizm: nie znam się na temacie, ale będę pisać tak, jakbym się znała, bo pewnie żaden z moich czytelników nie jest bardziej zaznajomiony z tematem. Research? A co to?

Nic więcej nie mówi. Ciekawość zżera mnie od środka, ale utrzymuję ją na wodzy.
- Idę do kuchni zrobić Tony'emu obiad - oświadczam i wychodzę pośpiesznie.
Mogłabym uwierzyć we wszystko, ale nie w to, że zacznie mnie nachodzić Zayn Malik. Co on w ogóle sobie myśli? Mój azyl został doszczętnie zniszczony. Już nigdzie nie mogę się przed nim schować, nawet we własnym domu.
Zwrócenie na to uwagi Malikowi byłoby ciekawym rozwiązaniem fabularnym.
Odnoszę wrażenie, że bohaterka jest strasznie nieporadna. Jeśli nie chce, żeby Malik przychodził do jej domu, dlaczego mu o tym nie powie i go nie wyprosi, zamiast się użalać i rozpaczać „o, ja biedna, co ja teraz pocznę”?

Włączam radio, ale i tak nie mogę zagłuszyć myśli muzyką. Kroję warzywa, znęcając się nad nimi. Nienawidzę tego uczucia. Ukryta uległa gości Pana w domu. Co za absurd, co za ironia losu!
Teraz pozostaje tylko wyciągnąć pejcz i czekać, aż Malik ją wybatoży. 

Odkładam ostre narzędzie, opieram ręce o blat. Oddycham głęboko. Muszę pozbyć się go z mojego życia raz na zawsze, bo sprawia, że wariuję. Nawet mój chłopak zaczyna to zauważać.
Kiedy? Bo osobiście zupełnie Petera w tym wszystkim nie zauważam.
On tu pełni funkcję dekoracji wstawionej właściwie nie wiadomo, po co.
Raczej funkcję przeszkody, którą należy pokonać i pretekstu do bezsensownych rozterek.

Faktycznie, nic złego mi nie robi, jednak sama świadomość tego, co on potrafi sprawia, że zalewa mnie fala gorąca. Nie mogę zaryzykować stabilności bycia z Peterem kilkoma fantazjami erotycznymi.
Mówiąc szczerze - żal mi Petera. Suzanne nie mówi o nim tak, jakby faktycznie go kochała lub darzyła chociażby głębszymi uczuciami. Jedyne, o czym wciąż nam powtarza to fakt, że Peter daje jej poczucie stabilności. Chłopak się stara, a ona nawet nie potrafi być z nim szczera i zakończyć tego związku, ponieważ boi się samotności. 
Jak wiadomo, najlepszym kandydatem na terapeutę jest ktoś z kupą nierozwiązanych własnych problemów i bojący się otwartej komunikacji.
Mnie najbardziej zastanawia, po kiego grzyba ona tak kurczowo się tego Petera trzyma ˜– swoje wątpliwości wyraziłam już w poprzedniej analizie. Jest na poziomie mentalnym czternastolatki spod znaku „muszę mieć chłopaka, bo wszystkie koleżanki już mają”?

Ktoś taki jak Malik, nawet by na mnie nie spojrzał. Jest nieziemsko przystojny, ma gadane... Suzanne! Skończ do jasnej cholery. Powracam do krojenia.
- Ja redukuję stres seksem, ty mordując marchewkę, ciekawe...
Niekoniecznie. 

Prawie podskakuję, słysząc jego głos tuż za mną. Rozglądam się po pomieszczeniu, sprawdzając czy nikt nie słyszał. Jesteśmy sami. Zayn mierzy mnie wzrokiem. Peszę się, gdy tak na mnie patrzy.
- Czego chcesz? - pytam bez ogródek.
Opłukuję nóż pod zimną wodą i odkładam go do stojaka. Zbyt bardzo mnie kusi.
- Chciałem poprawić ci twój parszywy humor. - Jego ton głosu już nie jest tak rozbawiony.
Odwracam się w jego stronę, opieram się o blat.
- Przestaniesz mnie prześladować?
Może zamiast się oburzać, powiedziałabyś, że czas zakończyć współpracę? Ale co ja tam wiem, jeszcze bym rozwiązała główny problem. 
I byłoby po opku. Sama rozumiesz, że nie można do tego dopuścić.
Poza tym prawie zawsze (w opkach oczywiście) dylemat mający napędzać fabułę, jest idiotycznie sformułowany. Każdy normalny człowiek rozwiązałby go w pięć minut, ewentualnie godzinę, a tutaj rozciąga się go na kilkanaście rozdziałów. 

- Ja cię prześladuję?! - Słyszę jego śmiech. - To Peter mnie zaprosił. - Słyszy moje prychnięcie. -  Nalegał - dodaje.
- Od kiedy to Zayn Malik komukolwiek ulega? - Unoszę brew.
- Zapomniałaś Pan - syczy przez zęby.
Przechodzi mnie dreszcz. Dosyć tego! Przewracam oczami. Ten gest najwidoczniej drażni go, bo widzę jak jego nozdrza zasysają większą porcję powietrza.
- Nie jestem twoją uległą, aby tak się do ciebie zwracać - odpowiadam, zakładając ręce na piersiach.
Uuuu, jaki pocisk.

Jego ironiczny uśmieszek aż mówi "Jeszcze nie". Widzi moją agresję, bawi go to, że tak łatwo można mnie wyprowadzić z równowagi. Zamykam na chwilę oczy, wyciszam się.
- Jestem od ciebie starszy Suzanne, nie zapominaj o tym - mówi w miarę spokojnie.
Szczególnie, że tylko w Polsce mamy manierę mówienia do wszystkich na "pan" i "pani". W Anglii - bo podejrzewam, że tam dzieje się akcja - raczej nikt się tak do siebie nie zwraca. 
Czasem zwracają, ale raczej nie w takiej sytuacji, jak opisana. 

Otwieram oczy. Marszczy brwi, zastanawia się nad czymś.
- Czy kiedykolwiek powiedziałem coś, co cię uraziło? - pada pytanie z jego pełnych, kształtnych ust.
- Nie, dlaczego pytasz? - Mrużę oczy.
- Bo nie wiem, dlaczego za wszelką cenę chcesz unikać mnie jak ognia - tłumaczy. - Czego tak się boisz, Suzanne?
Spuszczam wzrok. Zauważył. No tak, przecież nie jest idiotą.
Myślę, że nawet idiota by zauważył. 
Powinna być zaskoczona, gdyby zauważył to Stevie Wonder, a nie jakiś gość z całkowicie sprawnym wzrokiem.

- Jeśli ci odpowiem, zostawisz mnie w spokoju? - pytam z nadzieją, że się zgodzi.
Przytakuje mi jedynie. Przełykam głośno ślinę. Powiem mu. Powiem mu prawdę i zniknie raz na zawsze. Na zawsze... Tak, to wystarczająco długo, abym mogła powrócić do normalności.
Już otwieram usta, aby wykrztusić z siebie to, co blokowało mnie przez długi czas, gdy nagle do kuchni wbiega Tony.
- Cholera - klnę w myślach.
- Sue, Peter kazał ci przekazać, że masz zająć się gościem (niby z jakiej racji? Peter go zaprosił, więc to gość Petera) i wreszcie zrobić mi obiad - mówi rozżalonym tonem.
Naprawdę widzicie sześciolatka, który wypowiada to zdanie? Bo ja nie. 

- Jak bardzo głodny? - pytam, wymuszając uśmiech.
Nie patrzę na Malika, nie chcę patrzeć.
Tony kładzie się na posadzkę i wystawia język.
- Umieeeeeeeeram z głodu - wyje teatralnym tonem, łapiąc się za brzuch.
Oboje wybuchamy śmiechem. Szybko jednak przestaję, widząc że Zayn również się uśmiecha.
- Lubi pan star warsy? - pyta Tony, wstając z podłogi. Jego brązowe, piórkowate włosy roztrzepały się. Cały Tony.
Tony jest złożony tylko z piórkowych włosów, które się samoistnie roztrzepują.


- W domu mam dwa miecze świetlne i kilka figurek - odpowiada Malik.
Mój brat prawie eksploduje z podniecenia.
- Naprawdę? Przyniesie pan? Zostanie pan na noc? - pada salwa niezręcznych pytań.
Już chcę zwrócić uwagę mojemu młodszemu bratu, ale Zayn zatrzymuje mnie gestem dłoni.
- Przyniosę, ale zostać nie mogę. - Targa włosy Toney'ego, uśmiechając się.
- Dlaczego nie? - Oczka dziecka przybierają smutny wyraz.
- Strasznie chrapię, pobudziłbym wszystkich - tłumaczy Malik. - A teraz muszę już się zbierać, do zobaczenia Tony, niech moc będzie z tobą! - Przybijają sobie piątkę.
- Nie zostaniesz na obiedzie? - pytam z grzeczności.
Tak naprawdę chcę dokończyć to, co zaczęłam.
- Do widzenia, Sue. - Puszcza mi oczko i już go nie widzę.
Ech, ci znikający bohaterowie. Sam problem z nimi. 
Ale fajnie znikają!




Czyli jednak rozmowa odłożona w czasie.

7. Może jednak chcę być Twoja?
Prawa strona łóżka jest jeszcze ciepła. Musiał wyjść niedawno. Wciągam mocno powietrze, przypominając sobie, że dziś wypada dzień sesji z Malikiem. To paradoksalne, niedorzeczne.
Czas mija - to faktycznie niedorzeczne. 

Jeszcze kilka godzin temu zasypiałam w ramionach Petera, mojego chłopaka, przyszłego narzeczonego, potem męża (bo tak postanowiłam, mniejsza o zdanie Petera na ten temat, w końcu on i tak jest tu tylko wypełniaczem)(tu panuje Imperatyw, który zdradził bohaterce jej przyszłość), a teraz rozmyślam o nim. Brzydzę się sobą, każdą myślą na temat bdsm, której jest pośrednikiem. Zrywam się nagle i prawie przewracam, zaplątana w kołdrę. Staję przy lustrze.
- Jesteś przecież normalna - mówię do swojego odbicia, próbując je przekonać do swoich słów. - Masz cudowny związek, nie potrafisz tego docenić, bo nie zasługujesz na to! - krzyczę, a w moich oczach pojawiają się kryształowe łzy. - Jesteś bezwartościowa, nie masz w sobie żadnych wartości, żadnych! - dopowiadam w myślach.
Mój borze, bądźmy trochę mniej dramatyczni! Bo te emocje mnie tu rozszarpią od środka! 

Upadam na kolana i chowam twarz w dłonie. Kim ja jestem? Co zrobiła ze mną garstka fantazji? Co zrobił ze mnie Malik?
Przecież życie to nie cholerne 50 twarzy Grey'a. To coś więcej... Na przykład apostrof potrzebny jak dziura w moście. Albo opko. 
Spotkanie osoby, takiej jak Zayn, dominanta, sprawiło, że coś pękło. Ja pękłam, jak słaba bańka mydlana z taniego płynu do naczyń.
Przyznam wam się, że kiedyś bardzo lubiłam się w takim poetyckim stylu pełnym metafor, ale ten tani płyn do mycia naczyń mnie przerasta. Droższe mają bardziej wytrzymałe bańki mydlane?
Z tanim płynem sytuacja jest bardziej dhhhamatyczna. Bo kto się będzie litował nad kimś, kogo stać na drogi płyn do garów?

Lecz skoro tak ciężko chować pragnienia w kruchym sercu, nie można po prostu im ulec? Czy nie mam prawa chociaż śnić o tym, rozmarzać? Do niczego i tak nigdy nie dojdzie, więc nie mam się czego bać. Czy można zabronić człowiekowi pragnąć? Może po prostu chcę być jego? Chociażby w fantazjach.
Autorka czytała "Anne Kareninę"?
To chyba zbyt optymistyczne przypuszczenie.
To tylko próba skopiowania Greya z nutką wymuszonego patosu i poetyckości.

Jeszcze raz patrzę w lustro. Jestem tylko człowiekiem, nie niewolnikiem własnych pragnień.
Dlatego na samym początku mówiłam o psychoanalizie, która całkowicie temu przeczy. Ach, będę się czepiać, będę. 

Podnoszę się z klęczek.
- Już nigdy nie upadnę - mówię w myślach i idę pod prysznic.
Bo trochę głupio tak klęczeć przed lustrem. 

~*~
Po raz pierwszy oddycham pełną piersią. Już nie martwię się o to, aby trzymać wyobraźnię na wodzy. Schodzę do salonu. Patrzę na zegar, który wisi nad telewizorem. Mam jeszcze dobre trzy godziny, aby stawić się w pracy. Dzisiaj jedynie robię to dla Malika, nie mam więcej pacjentów.
W sumie, nie mam ochoty go widzieć, i mówię teraz prawdę.
Polecałabym wspomnieć o tym przełożonej.
Przełożona jeszcze gotowa przydzielić mu innego terapeutę i opko diabli biorą.

Słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości. Niechętnie człapie aż do szklanego stolika. Kładę się na beżową sofę i odczytuję. Prawie dostaję ataku.
Numer prywatny
Pani Darling, proszę stawić się w mojej firmie o godzinie 15.00. Niestety nie mogę dzisiaj przyjść na sesję, ale pani może przyjść do mnie. Omówimy ważne kwestie. Zostawiam adres. Zayn Malik.
Jak już zauważył któryś z czytelników na wattpadzie - z numeru prywatnego nie można wysłać wiadomości. 

- Ale pani może przyjść do mnie - czytam jeszcze raz na głos.
Czy to nie zabrzmiało lekko figlarnie?
Odpowiem - nie.
Wydawanie poleceń obcemu człowiekowi brzmi bucowato, nie figlarnie.
Dammit, o wizytę domową to się prosi weterynarza, kiedy ma się dużego psa, który boi się jeździć samochodem, a nie psychologa...

Kręcę głową. Nie mogę tam iść. Chociaż...
Patrzę na adres.
- W sumie mam bliżej niż do pracy - znajduję pierwsze lepsze usprawiedliwienie.
Zastanawia mnie to, jak zdobył mój numer telefonu. Peter odpada. Tony myli cyfry.
- Alice! - mruczę pod nosem.
Ochrona danych w stylu opkowym: odsłona druga.

Gdy jestem już prawie uszykowana, nadal mam kupę czasu. Znów bierze mnie na przemyślenia, dokładną analizę sms-a. Ten ton wypowiedzi, rozkazujący tryb...
To się nazywa dokładna analiza. Nie to co my tutaj, jakieś pierdu-pierdu, a tak naprawdę nic z tego nie wychodzi. 
Bo my to nie takie wykwalifikowane psychoterapeuty.

Nie cierpię go.
Być może warto dokończyć kuchenną rozmowę? Gdyby tak zniknął jak obiecał, mogłabym się skupić na pracy, na Peterze. W końcu wszystko wróciłoby do normalności. Tak, tak będzie dobrze. Powiem, ale tylko po to, aby zmieniło się cokolwiek.

8. Powiem ci, jak ja to robię
W ogromnym holu witają mnie trzy portrety, wiszące na głównej ścianie. Ich wielkość jest powalająca. Na środkowym przedstawiony jest starszy mężczyzna, z siwizną przy skroniach. Jego ostre rysy twarzy mogą wskazywać na złe usposobienie, jednak czekoladowe oczy, które skądś znam, nadają obliczu łagodności (szkoda, że nie nadają opku poprawności gramatycznej). Podpisany zgrabnym pismem Malcolm Calliford.
Znów pojawia się to nazwisko. Gryzę wewnętrzną stronę mojej wargi, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi.
Czy ona może wreszcie przestać przygryzać swoje wargi? To niby nie ma być 50 twarzy Greya, a bohaterka zachowuje się jak Ana. 

Mój wzrok wędruje w prawą stronę. Czterometrowy obraz przedstawia blondynkę, o anorektycznie wypchniętych obojczykach. Jej pełne wargi są lekko rozchylone, a oczy zapadnięte. Przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz, gdy przyglądam się w jej zimno-szare, sarnie ślepia.
- Chloe Calliford - szepczę pod nosem.
Prawie zostaje staranowana przez jednego mężczyznę. Odsuwam się, uprzejmie przepraszając.
To bardzo ważna wzmianka, nie mogło się bez niej obyć. Cała fabuła by w tym momencie siadła i nie miała sensu bytu.  
Aż mi się przypomniało jedno opko, na które się kiedyś napatoczyłam. Cytuję: „Nie spodobała mu się decyzja króla. Wstał. Minął damę. Pewnym krokiem ruszył do wyjścia.

Na ostatnim jest on. Jako jedyny nie posiada po imieniu "Calliford". Wygląda elegancko, jednak w czasie robienia dzieła, musiał mieć o wiele dłuższe włosy, zawiązane w kok, albo kucyk, nie sposób tego dostrzec. Nie przyglądam się dłużej. Podchodzę do recepcjonisty. Nie muszę mówić kim jestem, ani po co tu przyszłam.
- Pani Darling już przybyła - mówi beznamiętnie przez słuchawkę telefonu.
Patrzę na niego. Osobliwy typ. Powinien jakoś mnie przywitać, z grzeczności chociażby.
- Pan Malik za chwilę zejdzie, proszę poczekać - oznajmia, nie patrząc nawet na mnie.
Rozglądam się. Ruch jak na lotnisku. Każdy zna swoje miejsce. Bardzo łatwo rozpoznać pracowników firmy. Ubrani w szaro-stalowe koszule i granatowe spodnie, chodzą jak mróweczki.
Kobiet tam nie ma? Czy tylko ekscentrycy w garniturach? 
Kobiety też latają w garniturach.

Poprawiam nerwowo bluzkę. Nawet nie wiem, po co to robię, przecież jest i tak prześwitująca. Wkładam ręce w kieszenie moich ulubionych spodni z wysokim stanem. Czekam tak dobre pięć minut. Ze znudzenia liczę płaskie lampy sufitowe. Patrzę w bok.
O rany!
Prawie oblewam się rumieńcem, widząc kto idzie obok Malika. Same jej nogi mają chyba z dwa metry. Nie dziwię się, dlaczego kazał mi na siebie tak długo czekać. Dla takich jak ona, kobiety zostają lesbijkami.
Pstryk! I na widok fajnej laski zmieniają sobie orientację. Zostaje tylko problem, jak tę laskę nakłonić do takiej samej zmiany.

Momentalnie w mojej głowie zaczynają pełzać kompleksy.
Kobieta wyciąga rękę w stronę Zayna. Żegnają się. Zarzuca miodowymi włosami (muszą się jej okropnie lepić do głowy i ubrania) i  wychodzi z budynku, razem z welonem ciekawskich spojrzeń. Była zjawiskowa.
Widzę delikatny uśmiech na jego twarzy, o dziwo skierowany do mnie. Biorę głęboki wdech i podchodzę pewnym krokiem.
- Dzień dobry - witam się.
- Witam, Suzanne, cieszę się, że przyszłaś - odpowiada.
Przyglądam się krótką chwilę. Nie jest ubrany służbowo. Biała bokserka, dzięki której mogę podziwiać multum jego ciekawych tatuaży, oprócz tego czarne dresy.
Prezes korporacji przychodzi do biura w białej bokserce i dresach. Na pewno sprawia wrażenie osoby, która poważnie traktuje swoje przedsiębiorstwo.
Bardzo to musi zachęcająco działać na potencjalnych klientów. 
A firma nazywa się Seba sp. z o. o.

Jakby dopiero co wyszedł z siłowni, albo z łóżka. Chociaż, może pan Zayn Malik sypia nago? Dość! Otrząsam się.
- Miałam bliżej niż do pracy - oświadczam, aby przerwać długą ciszę.
To nie było chyba zbyt miłe.
Serio? Co było w tym niemiłego? 
Nie powiedziała „dzień dobry”.

Unosi brew, zakładając ręce na piersi.
- Mam nadzieję, że nie tylko to cię zmotywowało, aby teraz stać przede mną?
Przełykam głośno ślinę. Co on ma do cholery na myśli?
To, że ma nadzieję, że nie przyszłaś tam tylko dlatego, że miałaś bliżej. Geez, wszystko trzeba ci tłumaczyć, Suzanne? Co z ciebie za psycholog, jeżeli nie umiesz słuchać?
A zwłaszcza rozumieć to, co słyszysz. 

- Byłam ciekawa jak funkcjonuje twoja, albo wasza - wskazuję ruchem głowy na portrety - firma.
Oczywiście jest to, wyssane na poczekaniu, kłamstwo.
Które nie ma sensu, ponieważ to on zaprosił ją do firmy.
Skąd się wysysa kłamstwa?
Jak masz soczki w kartonikach, to masz też kartonikowe kłamstewka. 

Podąża tam leniwie wzrokiem.
- Mój ojciec już nie żyje, a siostra to rzadki bywalec - tłumaczy. - Firma jest moja.
Wszystko dokładnie notuję w swoim umyśle. Jego karmelowe oczy znów skupiają się na mnie.
Przez to, że ktoś z was zwrócił uwagę na te karmelowe oczy, będą mnie irytować bardziej. Dziękuję i pozdrawiam!
Oczy karmelowe, włosy miodowe... Chyba mamy do czynienia z bohaterami starej kołysanki kończącej się słowami „z cukru był król, z piernika paź, królewna z marcepana”.
Może to była inspiracja, a gdzieś pod koniec dowiemy się że: 
"Tragiczny los, 
Okrutna śmierć, 
W udziale im przypadła. 
Króla zjadł kot,
Pazia zjadł pies,
Królewnę myszka zjadła." 


- Idziemy do mnie? - pyta. - Do gabinetu - precyzuje, gdy zauważa moje zmieszanie na twarzy.
- Oczywiście - odpowiadam rozbawionym tonem.
W windzie wsiada z nami personel, dlatego nie czuję się niezręcznie.
Pierwszy dociera do mnie zapach, gdy wchodzę do środka. Już wiem, dlaczego jest tak ubrany. Pod prawą ścianą rozłożone są folie malarskie, a na taborecie stoją spray'e w kilku kolorach. Patrzę na początkowy etap, być może, jego pracy. Logo firmy, na pewno to będzie przedstawiało graffiti.
Czyli nie może być to hobby Malika? 
Poza tym, żaden racjonalnie myślący przedsiębiorca nie zabiera się za samodzielne tworzenie logo. Ponieważ - uwaga - to nie tylko pojedynczy znaczek. Po pierwsze musi kojarzyć się z marką, po drugie musi coś wyrażać (np. historię przedsiębiorstwa), po trzecie musi być łatwy do zapamiętania/skojarzenia. A skoro tworzymy nowe logo, zmusza nas to do stworzenia całkowicie nowej księgi identyfikacji wizualnej. To nie jest zabawa w chuligana, tworzącego murale, tylko praca z programami graficznymi itp. 
Poza tym jak żyję nie widziałam przedsiębiorcy, który logo firmy malowałby w swoim gabinecie (znak firmowy jest przeznaczony dla otoczenia przedsiębiorstwa, nie dla jego właściciela) i paprał biuro rozpraszającymi uwagę, pstrokatymi mazajami.

- Wybacz za zapach, jeśli ci przeszkadza, możemy pójść gdzieś indziej - oznajmia, zamykając za mną drzwi.
Zapach nie. Niepoprawne użycie przyimka jak najbardziej.

- Lubię taki zapach. - Uśmiecham się sama do siebie.
Zapach spreju jest naprawdę bardzo zdrowy i cudowny.
Laska jest tak pokręcona, że jedno dziwactwo więcej nie robi różnicy.

- Usiądź. - Wskazuje ruchem głowy na kanapę przy szklanym stoliku.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Na jego biurku nie leży ani jeden papierek. Poza boczną ścianą, wszystko jest tu idealnie czyste. Czyżby był pedantem?
Czyżby autorka zapomniała, co napisała w pierwszym rozdziale?
Zdziwiłoby mnie raczej, gdyby pamiętała.
Mam już nazwę dla nowej przypadłości: skleroza opkowa.

Przydałby się tu kwiatek, dla ożywienia wnętrza.
Siadam i prostuję plecy. Nie wiem dlaczego, ale zawsze, gdy mnie coś stresuje, to przesadnie trzymam perfekcyjną postawę.
Jako studentka psychologii powinnaś móc spokojnie odpowiedzieć na to pytanie - jest to wywołane stresem. Stres działa na nas albo paraliżująca, albo spina mięśnie, przygotowując ciało do ucieczki/ataku. Nie trzeba studiów, żeby się tego domyślić. 

- Dobrze się czujesz? - pyta, obserwując mnie.
- A dlaczego pytasz? - Marszczę brwi.
- Jesteś blada.
Wzruszam ramionami.
No tak, zapomniałam zjeść śniadania.
Ana vol. 2384972

- Opowiesz mi coś o bdsm? - wypalam jak z procy.
Czuję jak moje policzki parzą od czerwoności.
- Co byś chciała wiedzieć? - Siada na biurku, które stoi dwa metry od kanapy.
- A co powinnam wiedzieć? - odpowiadam pytaniem na pytanie, stosuję jego manewr.
Eee... co? Jaki manewr? 
Przegrupowała się.

Rozluźniam się i opieram.
- Nie chcę cię wystraszyć. - Wstaje i podchodzi do ściany, wsadza ręce w kieszenie i tępo patrzy na nieskończone bohomazy.
- Potraktujmy to jako formę terapii - mówię cicho.
- Mogę opowiedzieć ci, jak ja to robię - oznajmia, odwracając się z uśmieszkiem na twarzy.
Dębieję, ale przytakuję.
- Jeśli dokończysz to, co chciałaś powiedzieć mi wtedy.
Doskonale wiem, o czym mowa. Cwany jest...
Przecież miał w papierach napisane, że manipulant. Dziwne jest raczej to, że dopiero teraz wykazuje minimalny ślad skłonności do takiego zachowania.
Jednak sobie przypomniała. 

- Właściwie, to po to dzisiaj przyszłam - prawie szepczę, ale patrze mu prosto w karmelowe (WRRR!!!) oczy.
- No dobrze, więc od czego tu zacząć... - chwała Bogu, znów się odwraca, czuję się bezpieczniej. - Moja uległa dostaje przed dokładne wskazówki, jak ma wyglądać na - zatrzymuje się, szukając dobrego słowa - sesji?! - odwraca się do mnie, uśmiechając.
- Seksualnej sesji - precyzuję, splatając palce moich dłoni.
Naprawdę nie powinna być terapeutką. Co to za precyzowanie słów klienta?! 

Widzę jak podchodzi do ściany, wyciąga z kieszeni flamaster i kreśli niewidzialne kształty. Jest taki skupiony, a jednak jest w stanie kontynuować wykład.
Co on robi? Co tu się dzieje?
To pytanie jest odpowiednim tytułem dla całego tego opka.

- Słusznie. A jest to o tyle ważne, ponieważ już wcześniej planuję, w jaki sposób będę się... nią posługiwał.
Zaciskam uda, powstrzymując falę gorąca. Oddycham głęboko. Na szczęście nie widzi moich zachowań.
- Zazwyczaj jest to kinbaku, nie bawię się w metalowe kajdanki - kontynuuje.
- Co to jest kinbaku? - Pierwszy raz słyszę takie określenie.
- Japońska sztuka wiązania, tak zwane podwieszanie, ale nie do końca. - Znów się we mnie wpatruje.
No to w końcu jak? Precyzyjniej proszę. 
No tak nie do końca. Jak wszystko w tym opku.

- Wtedy kobiety wyglądają jak podwieszona szynka, albo baleron - zauważam.
Zayn śmieje się. Jest to tak przyjemny dźwięk, że chcę go zapamiętać na długo. I ja chichoczę.
- To znaczy, że uległą związano nieprawidłowo - poucza mnie.
Zagryzam wargę. Lepiej już nie będę się odzywać.
- No, a potem... - Zakłada ręce na kark. - To już zależy od ochoty. - Uśmiecha się.
- Biczowanie? - Znowu sprawiam, że zaczyna się śmiać.
Niech trwa w przekonaniu, że nie mam o tym zielonego pojęcia.
Zwłaszcza że przekonanie jest raczej uzasadnione.

- Tak, chłosta, ale to dopiero po pobudzeniu.
- Dlaczego? - pytam.
- Uległa musi być chociaż lekko podniecona, wtedy zwiększa swój próg bólu...
- Przecież staje się wrażliwsza - przerywam mu, gestykulując. Bierze głęboki wdech, podchodzi do kanapy i siada, patrząc na mnie.
- Uległe czerpią z tego przyjemność, takie mają preferencje, i może to wydaje się być dla ciebie dziwne, ale są w stanie błagać, żebym nie przestawał. - Unosi brwi.
Uległa nie musi być masochistką, a co za tym idzie - nie musi czerpać przyjemności z zadawanego jej bólu. Osoba poddana zadowolona jest częściej z sytuacji, w której się znajduje (poddanie się komuś silniejszemu), a także z tego, że sprawia radość dominującemu. 

Poprawiam się na skórzanej sofie. Przełykam ślinę i próbuję się opanować. Jego niski ton głosu działa na mnie jak płachta na byka. Powoduje nieopisany wybuch emocji. Z jednej strony chcę, aby przestał mówić, a z drugiej "jestem w stanie błagać, żeby nie przestawał".
- Coś jeszcze chcesz wiedzieć? - pyta, po długiej ciszy.
- Zayn... - Nie patrzę mu w oczy. - Czy kochasz lub kochałeś, którąś ze swoich uległych?
Słyszę jak oddycha, czuję zapach jego wody kolońskiej. Przymykam powieki, czekając na odpowiedź.
- Uległe? Czy kochałem swoje uległe? - Powtarza sobie moje pytanie.
Znacie osobę, która powtarza pytania w ten sposób? Bo dla mnie byłoby to irytujące.
Znałam. Niestety.
Właśnie dlatego, że jest irytujące, unikamy takich znajomości.

 - Uczucie między Panem a uległą jest czymś specyficznym, Suzanne.
Zapewne nie chce mi powiedzieć wprost "nie".
- Spróbujesz mi wytłumaczyć? - Mój wzrok powoli wędruje na jego twarz.
- Pan kocha uległą jako najcenniejszy skarb, który posiada, ale nigdy jako drugiego człowieka.
To tłumaczenie jest absurdalne. Co stoi na przeszkodzie, by kochać swoją uległą? To także człowiek i akurat Malik, jako osoba dominująca, powinna to wiedzieć. 

Coś kuje mnie w środku. To smutek, tak, to na pewno on.
Wziął w rękę młot i kuje, póki gorąca.

- Dziękuję, młodej studentce psychologii na pewno taka wiedza może być pomocna - mówię oficjalnym tonem, wymuszając lekki uśmiech.
Lecz on jest zbyt spostrzegawczy, żeby przeoczyć moje zachowanie, przyśpieszony oddech, suche wargi, które co chwile zwilżam językiem.
- Twoja kolej - nakazuje, a ja nieruchomieje.

9. Jestem uległą
Bardzo ciężko wykrztusić mi jakiekolwiek słowo. Patrzy na mnie oczekująco. Jego malinowe (Może autorka była w trakcie pisania nieustannie głodna, że wstawia te epitety związane z jedzeniem? Nie żeby coś, ale ja przez te określenia faktycznie robię się głodna.) usta lekko się rozchylają, zapewne chce coś powiedzieć. Nie potrzebuję słów otuchy, nie chcę ich, dlatego szybko zaczynam:
- Opowiem ci wszystko od początku, ale to długa historia, nie jestem pewna, czy masz czas. - W myślach błagam, aby miał jakiekolwiek zaplanowane spotkanie.
Dlatego cię zaprosił do firmy - bo nie ma czasu. Logiczne.  

Nie wiem dlaczego, ale jego spojrzenie sprawia, że opuszcza mnie cała odwaga.
- Dzisiaj właściwie mam wolne. - Uśmiecha się.
- A tamta pani? - Unoszę leniwie brew.
- Zostawmy ją na inną rozmowę, kontynuuj. - Wstaje z kanapy i nalewa mi wody do szklanki.
Biorę szkło w obie dłonie i upijam mały łyczek.
- Zaczęło się już, gdy byłam dzieckiem...
- Co się zaczęło? - dopytuje.
- Nie przerywaj - denerwuję się. - Obiecuję, dojdę do sedna, chcę ci to wytłumaczyć po swojemu.
Przytakuje mi.
Odkładam kryształ i wstaję, aby się odstresować. Zaczynam wędrować po pomieszczeniu.
- Już jako dziecko miałam specyficzne preferencje, na zajęciach z wf-u uwielbiałam, gdy graliśmy w zbijaka. Lubiłam, kiedy dostawałam piłką w łeb i nie mogłam się podnieść. 
Z przerażeniem myślę o tym, co może oznaczać moje zamiłowanie do gry w klasy w dzieciństwie. 
Jakie perwersje w takim razie może oznaczać gra w gumę...

- Podchodzę do niedokończonego graffiti. - Potem, w szkole średniej, na krótko zaangażowałam się w zajęcia z samoobrony. Byłam trochę jak worek treningowy dla innych, lekka i poręczna, często odlatywałam na drugi koniec sali. Ponieważ trener bardzo lubił patrzeć, kiedy uczniowie wyrządzają sobie szkody i ryzykują kontuzjami. Poza tym często biłam się z Supermanem - miał niezwykłą siłę i z łatwością mógł rzucić mną w ścianę. Wciąż pamiętam to uczucie, kiedy moja głowa styka się z zimną ścianą - czujesz ból, a potem widzisz tylko ciemność, ponieważ tracisz przytomność.
Częste uderzenia głową o twarde powierzchnie mogą tłumaczyć wiele jej zachowań. 

- Uśmiecham się sama do siebie. Zayn słucha, nie przerywając mi, a ja boję się spojrzeć mu w oczy. Biorę kolejny wdech i ciągnę to, co zaczęłam.
- Mój pierwszy chłopak był bokserem, choć traktował mnie jak porcelanę, dlatego związek nie wypalił. A ja chciałam, żeby wziął mnie na ten ring i bił, bił po twarzy, aż straciłabym wszystkie zęby! A ten drań ani myślał nabić mi choć jeden mały siniak! - Wsadzam ręce w kieszenie spodni, przypominam sobie prawie granatowe oczy Xaviera, za bardzo mnie kochał, aby zrobić mi jakąkolwiek krzywdę. -  Kojarzysz miejscowy klub Orision? - pytam i po raz pierwszy mój wzrok spoczywa na nim.
- Tak - odpowiada, dalej siedząc na biurku.
Marszczy brwi, patrząc na mnie wyczekująco.
Nie daję mu obserwować siebie dłużej, znów odwracam się plecami, tak jest bezpieczniej.
I o ileż wygodniej się rozmawia, kiedy interlokutora ma się za plecami.

- To klub nocny, a główną atrakcją są striptizerki i panie, tańczące na rurze. - Obejmuję się rękoma.
Tak bardzo mi wstyd za to, co robiłam w przeszłości,  że nie robiłam tego dla pieniędzy, ale dla przyjemności, słodkiego upokorzenia.
Rozbierać się dla pieniędzy to mniejszy wstyd? Coraz mniej rozumiem z tego wywodu.
Spoko, ja już się pogubiłam przy tym zbijaku. 

- Byłam tam tancerką, kochałam to, czekałam tylko na piątek wieczór, aby wystąpić, aby poczuć na swoim ciele spojrzenia głodnych mężczyzn, aby usłyszeć obraźliwe pogwizdywania, szepty - mówię dalej.
Przygryzam wargę, powstrzymuję łzy. Tak bardzo nie chcę, aby to dłużej nade mną panowało.
- Pole dance to piękna sztuka, Suzanne - dodaje mi otuchy, a jego słowa brzmią poważnie.
- Tak, wiem... - głos mi się załamuje. - Ale jak już powiedziałam, nie robiłam tego tylko dla tańca. Robiłam to po to, aby zaspokoić swoje pragnienia, choć w minimalny sposób.
Ktoś mi wyjaśni, co jest niewłaściwego w robieniu sobie przyjemności, która nikomu nie wyrządza szkody?
Własne uprzedzenia do samego siebie – oto odpowiedź na wszystkie pytania dotyczące tego opka.

Odwracam się do niego. Wbijam sobie paznokcie w moje ramiona.
- Jestem uległą, Zaynie. - Momentalnie zszedł ze mnie cały ból, ucisk, coś co było chowane od bardzo długiego czasu.
Czy ktoś rozumie, po co ten długi wstęp? Równie dobrze mogłaby powiedzieć, że fantazjuje o byciu uległą i na tym skończyć wywód. Natomiast Suzanne opowiedziała mu połowę swojego życia (w tym historię, której się wstydzi). 
Może chciała, żeby pogwizdał, skoro tak ją to kręci.
Nie wspominając już o tym, że Zayn wciąż jest jej klientem (chyba), a co za tym idzie nie jest odpowiednią osobą do wysłuchiwania jej żali. 

Punkt kulminacyjny już za mną. Nie wydaje się być zdziwiony, jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Zaczyna mnie to irytować.
- Dlaczego milczysz? - pytam.
- To wszystko? - Unosi brew, wstaje i podchodzi wolnym krokiem.
Też jestem zaskoczona. Myślałam, że opowie historię o byciu przywiązywanym do kaloryfera przez nauczycieli, albo że dawała się bić na przerwach szkolnych. Brzmi to tak samo absurdalnie. 

Mimowolnie cofam się.
- Ubrudzisz się zaraz - oznajmia.
Słyszę swoje obcasy, które wplątują się w folię malarską.
- Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię. - Uśmiecha się ironicznie.
- Wiem - syczę przez zęby.
- Wytłumacz mi tylko, jaki związek mam z tym ja? - Zakłada ręce na piersi.
Przez chwilę hipnotyzują mnie jego tatuaże, a zwłaszcza poszarpane piórko z koralikami, naprawdę piękna praca.
Hipnotyzujące tatuaże to chyba jakaś czarna magia.
Wpatrują się w ofiarę nieruchomym wzrokiem i mamroczą „adin... dwa... tri...”.

 Chciałabym je wszystkie dotknąć, dokładnie obejrzeć...
- Otóż...-zaczynam, nie spuszczając wzroku z jego przedramion - nigdy nie miałam pana, ani nikogo w tym stylu...
- Chcesz mi powiedzieć, że ja miałbym?! - Jego mina jest bezcenna.
- Oczywiście, że nie! - oburzam się. - Kategorycznie nie! - dodaję, prawie krzycząc. - Tak to jest, jak mi przerywasz!
- Już nie będę - Uśmiecha się pobłażliwie.
- No więc, nigdy nie miałam osoby, która sprawiałaby mi przyjemność w ten sposób - tłumaczę. - Także nie mam żadnego doświadczenia w tym temacie, i nie, nie chcę abyś został moim seksualnym Yodą! - warczę, widząc jego zmieszane spojrzenie.
Dlatego o tym wszystkim opowiedziała. Niech ona się wreszcie zdecyduje, czego chce. 

Po prostu ręce opadają na tego człowieka.
- Chcę, żebyś po prostu zniknął - mówię prawie szeptem. - Sprawiasz, że wszystko się we mnie budzi. Póki się nie pojawiłeś, było znośnie. - Z trudem patrzę w jego karmelowe (ma ktoś siekierę?) oczy.
- Co takiego zrobiłem? - Przekrzywia głowę.
Nie jestem w stanie wymówić tych słów. Oczy szklą mi się od łez.
- Suzanne... - Jego ton jest współczujący.
Nienawidzę jak ktoś się nade mną lituje.
- Zniknij, tak jak obiecałeś, tylko o to proszę...
Ruszam szybkim krokiem, aby wyjść, jednak czuję na moim ramieniu siłę jego pociągnięcia. Prawie się przewracam. Podtrzymuje moje biodro dłonią. Przeszywa mnie dreszcz. Szybko ją zabiera. Stoję stabilnie.
- Suzanne, do jasnej cholery, czy ty nie rozumiesz, że z tym nie da się walczyć?! - syczy mi prosto w twarz. - Nawet, jeśli zniknę...
Wygląda mi na to, że pacjent ma tu większe pojęcie o psychologii niż sama Suzanne.
Oni już dawno zamienili się rolami. Od teraz Malik jest terapeutą. 

- Póki się nie pojawiłeś, dawałam radę - odpowiadam, szlochając. - Ale wszystko powróciło jak zły sen. - Wybucham płaczem.
Czuję miękki materiał jego koszulki. Czy on mnie przytula? Tak, musi to robić. Mój niski wzrost sprawia, że jestem w stanie usłyszeć jego serce. Miarowe, stabilne, zupełnie jak nie moje w tym momencie.
Bo nie twoje, tylko jego.

Czuję palce, które wplątują się w mój luźno upięty kok. Dokładnie tak jak w śnie. I nagle dopada mnie prawda...
To nie same fantazje mnie niszczą, ale fantazje o nim... O Zaynie, który teraz cudownie trzyma mnie w ramionach.
- Dziwka - słyszę w mojej głowie, mówi to głos Petera.
Gwałtownie trzeźwieję, wyrywam się i biegnę.
Biegnę ile sił.
Może ona ma schizofrenię? Słyszy jakieś głosy, wyobraża sobie, że jest studentką psychologii...

10. E-mail?
Patrzę w wielkie lustro. Moje ciało znacząco zmieniło się pod wpływem czasu. Bardzo długo nie tańczyłam, a powroty nigdy nie są proste.
Przypomina mi się opko o imprezowej ciężarnej. Tutaj nasuwa mi się to samo pytanie: jeśli była tam tancerką (a żeby nią zostać, prawdopodobnie musiała trenować przynajmniej te kilka lat) i sporo czasu minęło, odkąd ostatnio tańczyła, to kiedy zaczęła? Przypominam, że ma dwadzieścia trzy lata...
Może jest kuzynką tej Leny z opka o gangach w Londynie. Tamta zatrudniła się w policji w wieku 15 czy 16 lat.
Może rodzice sprzedali ją na czarnym rynku i zaczęła w wieku dziewięciu lat? 

Przeciętna.
Tak można mnie określić.
Jestem niska, niezbyt szczupła, ale za to z kobiecymi kształtami.
Co one mają z tymi kobiecymi kształtami? Czy są jakieś wytyczne? 
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o cycki.

Zaokrąglone biodra, z których mogłabym zejść kilka centymetrów, są moim największym kompleksem, zaraz po udach. Jedyne, co mi się we mnie podoba to kształtne, duże piersi i płaski brzuch. Tylko tyle. Reszta do kitu. Jestem cholerną gruchą!
Tragedia. A zamiast spróbować powalczyć ze swoimi kompleksami (chociażby pójść na siłownię), to co robiła?
Cieszyła się, że ma kolejny pretekst do użalania się nad sobą. 

- Będziesz tak się wpatrywać cały dzień? - Głos Loreen wyrywa mnie z letargu myśli.
Podchodzę do barierki i zaczynam się rozciągać. O dziwo, nie zaniedbałam się aż tak mocno. Nadal potrafię wykonać szpagat, wysoki wypad nogi i kilka innych podstawowych figur.
Patrzę na nią, dokładnie obserwuję. Jest jak motyl, przywiązany niewidzialną nicią do stalowej rury. Porusza się, jakby nagle przestało działać prawo grawitacji. Znam to uczucie... Uczucie latania, płynięcia. Z pozoru wydaje się to bardzo proste, jednak potrzebna jest tu duża siła ramion oraz mięśni przykręgosłupowych.
- Nieźle - komentuję.
Loreen wesoło zeskakuje, jak zwykle stabilnie, na stopy.
Czasem zeskakuje na uszy albo lewy łokieć, ale wtedy to już niestabilnie.
Nie jest powiedziane, o jakie stopy chodzi (tak, analizowanie wierszy tonicznych i sylabotonicznych siada mi już na łeb)...

Ma specyficzną urodę, przez to mężczyźni ją uwielbiają. Wygląda  jak Pocahontas, taki też jest jej pseudonim sceniczny. Krucze włosy sięgają jej aż za łopatki, a czarne rzęsy przykrywają skośne, brązowe oczy, posiada również nieskazitelną, oliwkową cerę.
- Też odzyskasz formę - mówi, uśmiechając się do mnie.
- Bardzo chciałabym wrócić. - Jeżdżę opuszkami palców po niklowanym metalu.
- Sue, masz cudownego mężczyznę, dlaczego chcesz wracać do tego bagna? - pyta.
Pole dance jest aktualnie strasznie popularnym sportem/rozrywką. Ucząc się go, niekoniecznie rozważasz karierę striptizerki. 
Jednak osoby, które znają to tylko z amerykańskich filmów kojarzy się wyłącznie z klubami go-go.

Przysuwam czoło i czuję przyjemny chłód.
- Doskonale wiesz - odpowiadam.
Oprócz mojej trenerki, Loreen jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu, kocham ją jak siostrę, a ona wie o mnie wszystko i mimo tego, także darzy mnie ogromnym uczuciem.
Dowiadujemy się tego w dziesiątym rozdziale, a wcześniej ani razu nie wspomniała o swojej przyjaciółce. 

Czuję jej dłoń na swoim ramieniu.
- Uważam, że robisz błąd, ale nie będę tego potępiać.
Odwracam się do niej i zaraz moja twarz tonie w jej czarnych włosach. Ciepło przytulenia rozchodzi się w moim sercu.
"Ciepło przytulenia", czyli co?
Nowa energia odnawialna. Będzie dotowana przez Unię.

- Nie poradzę sobie z tym sama, a wieczory w klubie chociaż to zagłuszą - wyjaśniam.
- Zayn Malik przyszedł dzisiaj na sesję? - pyta, patrząc na mnie badawczo.
Dlaczego wszyscy rozmawiają o kliencie, jakby doskonale znali temat?!
Tajemnica zawodowa i te rzeczy...
A może to jest poradnia publiczna, ale w takim całkowicie dosłownym rozumieniu? Wiecie, w każdej chwili każdy może sobie przyjść i wejść na dowolne spotkanie, żeby posłuchać.

Kręcę głową. Nie pojawił się od czasu rozmowy, od tego mojego żałosnego płaczu, ucieczki.
- Bardzo dobrze. - Uśmiecha się. - Osobiście skopałabym mu tyłek.
Zaczynam się śmiać.
- Przecież nie zrobił nic złego - oponuję.
-Zrobił, to było perfidne uwodzenie, Sue! Jak mogłaś tego nie zauważyć! - burzy się. - Potem ta rozmowa...
Perfidne uwodzenie? Kiedy? Chyba coś ominęłam.
A ja mam wrażenie, że Malik wręcz zareagował niechęcią na myśl o ewentualnych relacjach, nazwijmy to, intymnych z Sue.
Być może według autorki to miało wyglądać na „zgrywanie niedostępnego”.

Dmucham z całej siły, a jej grzywka rozlatuje się na wszystkie strony.
- Przestań! - piszczy, chowając twarz w dłoniach. - Marsz do ćwiczeń - krzyczy "zdenerwowana".
- Już idę. - Wytykam jej język i podchodzę do jednej z rur.
Dobra - rozciągnęła się, ale gdzie rozgrzewka? Sama powiedziała, że taniec na rurze jest skomplikowany i wymagający, więc tym bardziej powinna rozgrzać mięśnie. 
Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie cała reszta spraw zapomnianych w tym opku.

Biorę głęboki wdech. Znów płynę. Fakt, nie mam siły na niektóre skomplikowane figury, ale same skręty powodują u mnie radość. To mój prawdziwy żywioł, tylko do tego należę, tylko temu się oddaje. Po skończonym treningu wychodzimy do szatni. Po prostu leje się ze mnie potem.
Dziwne by było, gdyby się lało przedtem.

- Lor? - zaczepiam ją, gdy zmienia podkoszulkę.
- Słucham?
- Mocno przytyłam? - Skrzywiam twarz.
Podpiera się pod bokami i lustruje mnie.
- Hmm...wyszło ci na dobre. - Uśmiecha się. - Przynajmniej masz pełne, kobiece kształty - tłumaczy, widząc moja minę.
Wzdycham.
Czyli przytyłam. Momentalnie przypomina mi sie piękność, która kroczyła w firmie przy Maliku. Miała cudowną figurę. Taka kobieta miała wręcz prawo stać koło niego. A ja? Ja mogłabym co najwyżej schować się w jej cieniu.
Skoro jesteś gruba, a tamta szczupła, to raczej ona w twoim może się schować.
Zapomniałaś o jednym z podstawowych praw kreujących bohatera w opkach: w kółko narzeka na swój wygląd.

- Zobacz, ja na przykład nie mam piersi, tyłek mikroskopijny.
- Mi się podoba twoja sylwetka - komplementuję jej wysportowane ciało.
- To się zamień - odpowiada.
Uśmiecham się.
Krótko po pożegnaniu z Loreen, przyjeżdża po mnie Peter. Podtrzymuję kłamstwo, że miałam zajęcia zumby. Nie okłamuję go, bo lubię, ale po prostu patrzyłby na mnie jak na dzikuskę, albo kogoś brudnego, gdyby się dowiedział. Jego serce jest zbyt romantyczne, tradycyjne. Przejawia się to dosłownie we wszystkim, w planach na przyszłość, w wypadach na miasto, a nawet w seksie! Za nic w świecie nie lubi eksperymentować! Ubolewam nad tym, a tematu bdsm nawet nie poruszam... Strata czasu.
To po jasną cholerę się go trzymasz jak pijany płotu i marnujesz swój i jego czas?
„Stabilizacja”. Przypuszczam, że to po prostu kwestia kasy... Muszę więc sprostować zasadę: gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o cycki albo kasę. Ewentualnie władzę, ale wtedy oba wymienione elementy też się liczą.
Ciągle słyszymy, że Peter nie będzie eksperymentować, bo ona to wie i już. Nie pomyślała jednak, żeby z nim o tym porozmawiać. Bo nie. 

- Nad czym tak myślisz? - pyta.
Tak trudno jest nie zauważyć, że się kogoś nie zaspokaja, że brakuje już tej iskierki jak dawniej?
Nie, nie zauważyć jest bardzo łatwo. Dlatego jakiś czas temu gatunek homo sapiens wymyślił mowę, żeby nie musieć a) domyślać się, b) czekać, aż ktoś się domyśli (albo nie domyśli).
A gdzie tam! Niech się domyśla, patałach. Jak się nie domyśli, to znaczy, że mu nie zależy! 

 Wzdycham.
- Nad niczym.
Odpowiedź najwyraźniej go satysfakcjonuje, ponieważ nie drąży tematu.
Bo jak większość normalnych ludzi, którzy widzą, że druga osoba nie ma ochoty rozmawiać, nie zmuszają jej do wywodów. 

- Zapomniałbym, Zayn zostawił do siebie e-mail, podobno prosiłaś.
Trzaskam drzwiami, lekko oszołomiona. Stukam koturnami po podjeździe.
- Tak, sprawy związane z pracą - mruczę, wchodząc do domu.
Nie prosiłam o e-mail, ale musiałam podtrzymać kłamstwo Malika, bo zdałoby się to podejrzane, jaki ma ze mną związek.
Teraz proszę to samo po polsku.
Spróbuję: Peter robi za informatora i bezbarwnego zapychacza (ech, dawno nie było mi tak bardzo żal żadnej postaci). Mówi, że Malik ma rozdwojenie jaźni, ponieważ pisze maile do samego siebie, w związku z czym Suzanne uznaje to za sprawę związaną z pracą. Suzanne nie prosiła go, żeby te maile wysyłał, jednak Malik pewnie upierał się, że to ona go do tego zmusiła, więc stwierdziła, że nie ma sensu się o to spierać. Uznała to jednocześnie za „białe kłamstwo”, ponieważ ktoś może uznać pisanie wiadomości do samego siebie za element terapii. Dzięki tej przykrywce nie wyjdzie na jaw, że ma zupełnie nieprofesjonalne podejście do pacjenta i tymże podejściem jedynie powoduje u niego rozwój nowych problemów psychicznych.
Teraz wszystko jest jaśniejsze. 

Peter marszczy brwi i patrzy na mnie przenikliwie.
Pierwszy raz widzę taki wzrok i taka konsternację na jego twarzy.
- Jakie możesz mieć sprawy związane z Malikiem? - pyta.
- Wykaz obecnych pacjentów, którymi się zajmuję, do kartoteki - zmyślam na poczekaniu.
Dlaczego nie mówię prawdy, że nie wiem nic o żadnym e-mailu?! Może naprawdę chcę go dostać, w głębi siebie? Odnowić kontakt i zyskać w jego oczach po ostatniej sytuacji wydaje się być czymś irracjonalnym. Moje zachowanie jest co najmniej dziwne.
O, zauważyła.
Szkoda, że po takim czasie. 

Tonę w kłamstwach i topię w nich osobę, która jest dla mnie ważna. Jestem egoistką, ale akceptuję swoją naturę. Zaczynam wreszcie przejmować się tylko sobą.
Jakby wcześniej przejmowała się kimś innym. 

- Zrobię kolację - mówię miłym tonem.
- Pomogę ci. - Peter uśmiecha się do mnie i taszczy zakupy do kuchni.
Wieczorem siadam przy laptopie.
Przygryzam wargę. Sądzi, że do niego napiszę? Od tak, po prostu?
Kulturalny człowiek zaczyna mail od „Szanowny Panie”, nie od tak.
Zawsze może iść na luzaka i napisać "Elo", choć to niepoprawne. 

Nie mam w sobie silnej woli, aby oprzeć się temu człowiekowi. Szybko wpisuję jego adres mailowy. Stukam się w czoło. Przecież Peter zna hasło na moją skrzynkę pocztową. Sprawnie tworzę nowy, pod dość śmieszną, sarkastyczną nazwą.
Ona nie zauważa w tym nic złego? Zakłada nową pocztę, umawia się z jakimś obcym typem, dla którego rzekomo była terapeutką, okłamuje swojego chłopaka i jedyne o czym myśli, to jaką śmieszną nazwę nowej poczty dać. 

- Dominatrixsuu. - Chichoczę pod nosem.
Pole tekstowe stoi puste od dobrych pięciu minut. Szukam odpowiednich słów.
Dziękuję za Pana e-mail, o który "prosiłam". Niestety wypadło mi z głowy, w jaki sposób mam z niego korzystać. Może by mi Pan przypomniał?
Klikam enter i wysyłam.
Wiadomość zwrotną otrzymuję rano, przed wyjściem do pracy.

11. Nie daj się uwieść
ZaynMalik 08.46
Droga Suzanne, musiałem przemycić do Ciebie mój e-mail. Nie chciałem pisać bezpośrednio, wywierać na Tobie presji, dlatego dałem Ci wybór i odezwałaś się. 
Nasza rozmowa nie powinna wyglądać tak, jak wyglądała. Rozumiem, że jest Ci ciężko. Zwłaszcza, że Twój obecny partner nie ma takich zainteresowań jak Ty.  
Można Ci pomóc, Suzanne... Możesz być normalna, ponieważ twoje preferencje seksualne opierają się jedynie na fantazjach, wyobrażeniach. Jeśli zechcesz, mogę Ci opowiedzieć na czym opiera się prawdziwe BDSM, przedstawić jego złe i dobre strony. Zrobię to w ramach przeprosin za moje zachowanie.
Zayn
"Możesz być normalna", serio? SERIO?
I on to zrobi. Tymi rencamy i tymi palcyma.

Czytam wiadomość trzy razy, bardzo dokładnie. Jego mail napisany został w dość poważnym tonie, sprawiając że nie mam ochoty do dalszych pisemnych żarcików.
 - Mogę być normalna - mówię po nosem.
Gdybym coś takiego przeczytała, parsknęłabym śmiechem i uważała tego człowieka za zabawną anegdotę w moim życiu. 

Zastanawiam się nad tym. Faktycznie, wszystko, co jest we mnie, opiera się na fantazjach, które mogą być odrealnione. Jednak, czy chcę, aby to on wprowadzał mnie w tą wiedzę? Może to przynieść albo opłakany skutek, albo sukces.
W sumie mogę być normalna, albo nie. Może mi się uda, albo nie. To opko mogło być dobre, ale nie wyszło. 

Decyzję podejmuję, odklepując ośmiogodzinną pracę.
Widać, że studentka z pasją.
Skoro pracuje przez osiem godzin dziennie, to kiedy ma zajęcia na uczelni? Ktoś w ogóle pamięta jedno zdanie na temat tych studiów? Poza tym, że podobno są.
W sumie może ta praca jest wakacyjna, jako praktyki? Ale równie dobrze można uznać, że autorka zapomniała o studiach i będzie to bardziej prawdopodobne, niż moja opcja. 
Ja trwam w wierze, że jeszcze pamięta. Nie wiem, może to jakieś studia wieczorowe lub zaoczne (co jest dość prawdopodobne, sądząc z poziomu wiedzy bohaterki na temat tej pracy).

Wracam tramwajem, jednak nie do domu, ale na trening. Rozmyślam o propozycji Zayn'a. Posłuchał mojej prośby, zniknął, ale i tak w ciągu tych dwóch tygodni myśli nie pozwoliły mi uwolnić się na dobre od jego osoby oraz uległam pokusie i napisałam pierwsza. Mogę egzystować obok niego, sycić się obecnością człowieka, który wiedziałby jak mnie zaspokoić, ale czy wtedy nie oddaliłabym się od Petera?
Nie no, ona naprawdę nie widzi w tym nic złego.
Nawet nie widzi, że w taki sposób jeszcze bardziej rani swojego chłopaka. Tu nie chodzi już tylko o jakieś fantazje seksualne, tylko faktycznie zauroczenie się i chęć przebywania z nim częściej niż z Peterem. To okropne. Naprawdę bohaterka miała wyjść chyba na nieszczęśliwą w związku, ale jedyne, co w niej widzę to antypatyczną zołzę, która wykorzystuje ludzi i nie potrafi sama ułożyć sobie życia. 
Mam teorię spiskową: to opko naprawdę jest o Peterze. Pod koniec bohaterka pójdzie do odstrzału, a on wejdzie na pierwszy plan.
Serio, jeszcze nigdy nie było mi tak żal postaci z opka...

Cięgle to robię, a to, że zgodziłam się wystąpić w piątek w klubie, tym bardziej to potęgowało. Jestem złą kobietą, jednak brnięcie w to dalej, sprawia mi przyjemność.
 - Zgadzam się, panie Malik - mówię w myślach, uśmiechając się do siebie.
W klubie, Loreen uczy mnie mało wymagającej, ale zachwycającej choreografii do jednej z moich ulubionych piosenek. Odprężam się i nie myślę o tym, co złe.
- Słuchaj, Zayn się odezwał - zaczynam ostrożnie, przecież muszę jej powiedzieć.
Dlaczego?
Imperatyw. 

Lor jest bardzo sceptycznie nastawiona, co do osób, takich jak Malik. Przykre doświadczenia z przeszłości, ale o tym kiedy indziej, jednakże jest moja przyjaciółką i nie powinnam mieć przed nią tajemnic.
- Zignorowałaś - odpowiada, jakby to było dla niej oczywiste.
- No właśnie, nie do końca - mruczę, wykonując zamaszyście kolejną figurę na wysokościach.
Podchodzi do mojej rury, mrużąc oczy.
- Chyba się przesłyszałam, Sue? - Zakłada ręce na piersi.
- Postaraj się mnie zrozumieć...
- Och, ja dokładnie rozumiem, zauroczyłaś się nim! - Jej pretensjonalny ton zaczyna mnie drażnić.
- OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! - Prawie spadam z samej góry.
Zaciskam mocno uda i ląduje na rękach. Jej stwierdzenie to czysty absurd.
- To jak wytłumaczysz te twoje głupie zachowanie i jeszcze głupszą gramatykę, ortografię oraz interpunkcję?
Nie odzywam się. Nie wiem, co jej odpowiedzieć. Udaję się do wyjścia, ze łzami w oczach.
Nie ma to jak dobry szantażyk emocjonalny. 
Rozumiem, że imperatyw, ale po co ta baba włazi z butami w prywatne życie Suzanne?

Czuję uścisk na plecach.
- Przecież ja się po prostu martwię, Sue - szepcze mi do ucha, rozgoryczonym tonem. - Pamiętam, gdy pojawił się Peter, byłaś taka szczęśliwa...
- Nie mogę być szczęśliwa, byłam, ale to było chwilowe, ulotne. - Łzy znaczą strużki po moich policzkach.
- Chcesz to zaryzykować, swój stabilny związek, dla jakiegoś chorego biznesmena z czarnym BMW?!
Halo? Pomyślmy trochę o drugim człowieku? 
Suzanne chyba ma w dupie uczucia Petera, skoro jej związek jest wszędzie znany wyłącznie jako „stabilny”? Nie było nawet jednej wzmianki na temat tego, że trzyma ją przy nim miłość lub przynajmniej coś na jej kształt. Być może on ją w jakiś tam sposób kocha, ale jej o to nie podejrzewam.

- Nie czuję nic do Zayna. - Odwracam się do niej, patrząc prosto w oczy. - Chce mi pomóc zrozumieć siebie, te moje dziwności, a gdy to zrozumiem, będę mogła się z tym uporać i być szczęśliwa z Peterem.
Tak to sobie tłumacz.

- Coś jeszcze cię skłoniło do odnowienia kontaktu? - dopytuje, odgarniając mi mokre włosy z twarzy. Nie mogła tego przeoczyć. Jest zbyt bystra.
-  Chcę mu dowalić po tym, jak się przy nim rozpłakałam - mówię wkurzona. - Ma mnie teraz pewnie za jakieś rozchwiane emocjonalnie dziecko, które nie może sobie poradzić z fantazjami!
Boję się, że i mi Suzanne będzie chciała dowalić, bo mam o niej identyczne zdanie. Dodałabym tylko więcej epitetów. 

Może przesadzam, ale jest mi po prostu wstyd za tamtą sytuację i chcę mu pokazać, że jestem w pełni świadomą siebie kobietą.
- W takim razie pokaż mu! - Odsuwa się ode mnie, pełna entuzjazmu.
- Co mam mu pokazać?
- Że nie jesteś dzieckiem, że jesteś piękna, kobieca, że wiesz, czego chcesz - tłumaczy, jakby czytając mi w myślach.
- Tylko jak? - Siadam zrezygnowana na posadzce.
- Jest jedna sytuacja, kiedy nikt nie odrywa od ciebie wzroku, kiedy hipnotyzujesz.
Wiem, co ma na myśli.
- Mam go zaprosić na występ? - pytam, szerzej otwierając oczy.
- Zacznie mieć do ciebie respekt, gdy zobaczy, że potrafisz sprawić, aby samo twoje ciało było czystą sztuką, to pokazuje twoją niezależność, siłę charakteru. Przynajmniej nie będzie potem kombinować, bo uświadomi sobie, że nie ma szans u takiej niuni. To wszystko mówi ktoś, kto trochę wcześniej dziwił się, że Suzanne, cytuję,  „wraca do tego bagna”. - Robi śmieszny gest brwiami.
Zaproś go na występ, gdzie się rozbierasz i pokazujesz swoje ciało obcym ludziom! Pokażesz mu, jaka niezależna jesteś! Nie mam nic do striptizu - sama chętnie poszłabym na burleskowy występ, ale naprawdę? Mężczyzna ma poczuć do kobiety respekt, ponieważ rozbierze się przed nim na scenie? To już nie wystarczy być wykształconą i zaradną kobietą, by mężczyzna cię traktował z szacunkiem?
Jak się jest wykształconą i zaradną, to tak. Z tym, że to akurat nie ten przypadek. 
Kiedy ma się w czymś braki, trzeba je czymś zastąpić... Oto mamy przykład.

- Bez przesady - oponuję, śmiejąc się.
Tylko Loreen potrafi poprawić mi humor w tak beznadziejnej sytuacji.
- Niektórzy do dzisiaj przychodzą i pytają o pewną tancerkę. - Uśmiecha się do mnie znacząco.
Przytulam ją.
- Tylko Sue, bardzo cię proszę, nie daj się uwieść - prosi, wtulając się w moje włosy.
- Obiecuję - odpowiadam.
- Chodź, nauczę cię obrotu ze spadem. - Ciągnie mnie za rękę.
Wieczorem piszę wiadomość do Malika. Zgadzam się na godzinną kawę po występie. Miedzy wierszami zapraszam go na niego, ale nie jestem pewna, czy przyjdzie. Mam taką nadzieję.
Piątek nadchodzi tak szybko, że nie jestem w stanie przygotować się mentalnie na zetknięcie się z jego karmelowymi, przenikliwymi oczyma.

12. Moja kobieta
Zdejmuję dresy i t-shirt za kulisami. Ubieram wysokie na piętnaście centymetrów szpilki z masywną platformą, która dodaje mi stabilizacji. Bardzo często słyszę pytanie "Jak możesz tańczyć w takich szczudłach?". Ludzie nie wiedzą, że są bardzo pomocne akurat w tej formie tańca. Pada jasne, ciepłe światło. Centralny punkt - długa na trzy metry rura zapewne już przyciąga spojrzenia zebranych.
- Gotowa? - pyta Loreen zza moich pleców.
Przytakuję jej. Szybko obsypuję ręce specjalnym proszkiem, aby się nie pociły w trakcie figur. Wychodzę na środek. Witam się z zimnym metalem przelotnym dotykiem. Metal uprzejmie odpowiedział „dobry wieczór”. Wylot sceny na publikę jest półkolisty. Cztery metry przede mną siedzi z tuzin mężczyzn, którzy wykupili sobie miejsca vip.
Kiedy opowiadała o tym klubie Malikowi, miałam wrażenie, że to jakaś zabita dechami dziura - największa speluna w mieście, ale chyba nie. 

Ciepłe światło sprawia, że moja skóra wygląda ładniej niż w rzeczywistości. Patrzę w ciemność, gdzieniegdzie przerwaną rozżarzonymi papierosami lub cygarami, które znaczą na niej pomarańczowo-złote kropki.
Rozbrzmiewają pierwsze dźwięki "Bring me to life" i staję się motylem.
Moja choreografia jest erotyczna, ale nie wulgarna. Reszta pań wykona czarną robotę. Ja jestem po prostu zachęcającym wstępem.
Naprawdę mam trochę dość robienia z tego takiej bardzo perwersyjnej zabawy dla panów. Striptiz może być sztuką, a kobiety zajmujące się tym nie muszą być wulgarne (co udowadnia chociażby Dita von Teese)

Nie wiem, czy przyszedł, czy patrzy, czy się zachwyca, a może kręci głową z dezaprobatą, to się nie liczy. Wszechogarniające uczucie setki par oczu, skupionych na mnie, to jest to, po co tutaj przyszłam, po co to robię. Daje mi to ulgę, ukojenie, przełamanie codziennej rutyny. Gdy wykonuję przeskok z lądowaniem w szpagacie, słyszę liczne pogwizdywania. Jakiś mężczyzna rzuca pięciodolarówką. Trafia wprost pod mojego buta.
Zrobił samolocik z pięciodolarowego banknotu czy rzucił złotą monetą kolekcjonerską? Tak czy inaczej, ktoś powinien zareagować, bo rzucanie czegokolwiek na scenę podczas występu jest zwyczajnie niebezpieczne.
Może to faktycznie jest jakaś speluna, gdzie średnio przejmują się takimi rzeczami jak bezpieczeństwo. Wiesz, jedną rzecz, miejsce lub scenę można opisać na milion sposobów, jedynie podkreślając inne szczegóły, by nadać pożądany klimat. 

Depczę po niej, nie zwracając uwagi. Nie jestem do kupienia. Nigdy nie byłam.
Mówiąc o striptizie Malikowi, była zażenowana sobą. Płakała i wstydziła się tej profesji, a także powodów, dla których ją wybrała. W tym akapicie wszystko zaprzecza tamtemu obrazowi. Wydaje się być zadowolona i dumna ze swojego występu. Czy ona naprawdę ma schizofrenię? Rozdwojenie jaźni?
Cierpi na psychozę opkową. Objawia się ona rozwinięciem kilku osobowości połączonych faktami z życia danej osoby, jednak posiadających zupełnie inne poglądy na ich temat. I nagłymi atakami sklerozy.

Wraz z ostatnim, pełnym żalu i nadziei Bring me to life, kończę swój występ. Nie kłaniam się, po prostu schodzę ze sceny, odprowadzana gromkimi brawami.
Ubieram czarną marynarkę Lor i wychodzę w tłum, razem z moją prywatną ochroną. George wydaje się być dwa razy większy ode mnie, przy nim czuję się bezpiecznie. Zgarniam wiele pochwał. To nasza tradycja, każda tancerka musi później przywitać się z "gośćmi" klubu. Niektóre potrafią paradować nago, ja jednak nie jestem taka, jak one.
Ona jest l e p s z a. Jej n i e m o ż n a kupić. 
Jest ponad to wszystko i w ogóle łaskę robi, że tam wystąpiła... A nie?

- Ciekawy występ - odzywa się głos za mną.
Odwracam się.
- Miło, że przyszedłeś popatrzeć - odpowiadam, lekko zdezorientowana.
Jego męskie rysy twarzy, raz po raz oświetla żar grubego cygara. Jego rysy kobiece schowały się w cieniu. Śmierdzi, ale jest to poniekąd seksowny zapach.
Aromat pana Mietka spod Żabki musi doprowadzać ją do orgazmu.

- Miałem czekać na zewnątrz, ale nie odbierałaś telefonu - mówi lekko zirytowanym tonem głosu. Być może wcale nie chciał na to patrzeć.
Jaka ona przenikliwa. Poza tym chyba napisała mu, że będzie tam WYSTĘPOWAĆ. Co ona miała do gaci zaczepić sobie telefon, żeby odebrać? 

- Przepraszam, musiałam zostawić go...w garderobie. - Nazywam tak kanciapę, gdzie ja i wszystkie dziewczyny zazwyczaj ubieramy lub rozbieramy się do występu.
- Możemy już iść? - pyta, patrząc przelotnie na George'a.
Właśnie w tej chwili podchodzi do mnie zakropiony alkoholem (wylał sobie na głowę pół flaszki) mężczyzna, którego bardzo dobrze znam.
- Sisi! - krzyczy teatralnie, choć stoję dwa metry od niego.
Zaczyna się niebezpiecznie przybliżać, ale w porę reaguje Geogre, odpychając go ręką. Patrzę wystraszona to na niego, to na Malika, który szybko gasi swoje cygaro. Niestety mój ochroniarz nie ma prawa wyrzucić typa za drzwi, zapłacił, więc może tu być, nie ma prawa jedynie mnie dotknąć.
Co? Jeżeli facet nagabywał by tancerkę i robił rzeczy, których ona sobie nie życzy, to ochroniarz nie ma praw wyrzucić niechcianego gościa? To po cholerę tam w ogóle ochrona? 
Aby stwarzać pozory. Przykładowo: jeśli na koncercie sami występujący zachowują się nieodpowiednio, też mogą zostać wyrzuceni z klubu na zbity pysk. I pal licho, że banda ludzi zapłaciła, by ich zobaczyć – jeśli komuś nie podoba się ich zachowanie, właściciel lokalu może ich wygonić. Więc stwierdzenie, że „nie ma prawa go wyrzucić, bo zapłacił” jest naprawdę bezsensowna.

- Pardon! Chciałem się tylko przywitać z moją faworytą! - mówi starszy mężczyzna, ubrany w biały garnitur, a ja krzywię się na to określenie.
Ma już ponad czterdzieści lat (nie wierzę, ludzie tyle nie żyją) i jest przebrzydle nachalny.
- Panie Goldenmayer, bardzo proszę stąd iść - mówię stanowczym tonem, zapinając marynarkę, aby nie mógł dłużej wpatrywać się na mój nagi brzuch oraz piersi, schowane za koronkowo-czarnym stanikiem.
- Kiedy tak  długo na ciebie czekałem, Sisi - zaczyna bąkać pod nosem.
- Rozumiem, że mój występ się panu spodobał, ale wystarczy. - Przewracam oczyma.
Co za żenująca sytuacja.
Jakiś "stary dziad" się na mnie patrzy, a ja myślałam, że tylko bogowie greccy przychodzą do tego klubu. 
Z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że na wszelkich występach w lokalnych klubach zawsze znajdą się wymienione typy osób: miejscowy żulero, gość, który przyszedł „nachlać się, obejrzeć występ i wrócić do domu”, nawiedzona kobieta, która wywija tańce pod sceną i nie zna jej w towarzystwie nikt poza lokalnym dealerem oraz jakiś psychofan/psychofanka występującego. Tutaj wszystkie typy (może poza roztańczoną kobietą) mamy w jednej osobie.

- Bardzo proszę zostawić moją kobietę w spokoju - odzywa się groźnie Malik, stając miedzy mną i Georgem, a Goldenmayer'em. - Przyjęła grzecznie pochwałę, teraz należy zostawić to, co nie należy do pana w spokoju.
Starszy mężczyzna unosi ręce w geście poddania.
- Ma pan cholerne szczęście - odpowiada na odchodnym.
- Wychodzimy - nakazuje Malik, nie komentując zaistniałej sytuacji, a ja czuję rumieniec na mojej twarzy.
Przytakuję mu.
- Czekam przy wyjściu - oznajmia i odchodzi.
- Mogłeś coś zrobić! - mówię piskliwym tonem do Georga, ale on tylko wzrusza ramionami.
Ale co? Sama powiedziałaś, że nie może wyrzucać gości, a mężczyzna - tak naprawdę - nie robił nic złego. 

Moja kobieta, brzmi mi w głowie.
Szybko przebieram się w normalne ciuchy i dołączam do niego.
Noc jest chłodna, otrzeźwia mi głowę po przebywaniu w głośnym pomieszczeniu. Malik nic nie mówi, więc ja zaczynam.
- Dziękuję, że pan mi pomógł, teraz pewnie na długo będę miała spokój - mówię rozbawionym tonem.
- Zagorzały fan? - pyta z uśmiechem, a ja przytakuję.
- Wiele z nas ma swoich stałych adoratorów, jednak najwięcej ma moja przyjaciółka, Loreen. - Uśmiecham się na jej wspomnienie.
- Loreen? - Wsadza ręce w kieszenie swoich jeansów.
- Tak.
Rozmyślam o tym, co powiedział do Goldenmayer'a. Musiał tak zareagować, aby dał mi spokój, zapewne Malik nawet nie spojrzałby na mnie jak na potencjalną kandydatkę, a te słowa to nic nieznaczący gest irytacji.
O, mamy przebłyski racjonalnego myślenia.

- Pojedziemy samochodem - decyduje, prowadząc mnie na parking.
- Gdzie jedziemy? - pytam dla bezpieczeństwa.
- Restauracja Piekło Niebo na starym mieście - odpowiada, a ja tylko lekko się uśmiecham.
O której był ten występ, że restauracja jest jeszcze czynna? Chyba że to bar mleczny, działający 24h/7.
Albo knajpa na dworcu.
Albo McDonald, w tej okolicy tak przezywany. Anegdota koncertowa mi się przypomniała: późny wieczór, koncert bodajże Judas Priest dobiega końca, wszyscy głodni jak diabli. Jedynym lokalem gastronomicznym otwartym o tak późnej porze był McDonald. Cała banda kuców w glanach i z pieszczochami na pół metra ładuje się do Maca, w którym aż się ciemno zrobiło od takiego nawału mhroku... Tego dnia największym hitem był zestaw „Happy Kill”.

Słyszę charakterystyczny dźwięk otwierania samochodu.
We wnętrzu czarnego BMW jest bardzo przyjemnie. Robi się momentalnie ciepło, a fotele są tak wygodne, że mogłabym na nich spać.
- Pasy - przypomina mi.
- Przecież to chwila stąd! - mówię. - No dobrze, zapinam - uspokajam go, widząc mordercze spojrzenie.
*
Malik gestem dłoni zaprasza mnie do zajęcia miejsca. Zagłębiam się w biało-złotym fotelu, on zaś zajmuje czarno-czerwony. Niesamowity kontrast wnętrza oraz naszych charakterów harmonizuje się. On diabeł, ja anioł, poniekąd. Jestem bardzo ciekawa, gdzie zaprowadzi nas ta rozmowa. Czy do piekła? A może do nieba?
Ten obraz miał być chyba bardzo metaforyczno-poetyczny, nie wyszło.
Jak bardzo wiele rzeczy w tym opku.

Mam spuszczony wzrok, czekam aż zacznie. Słyszę jak zamawia dla mnie lampkę szkockiego wina. Nazwa jest tak trudna, że nie potrafię powtórzyć jej nawet w myślach.
- Krępuje cię mój widok?!
Podnoszę oczy i spotykam ironiczny uśmiech na jego twarzy.
Czy on umie uśmiechać się tylko w ironiczny sposób? 
Wszelkie inne uśmiechy są już zużył, na stanie zostały mu tylko te ironiczne.

- Nie, po prostu się zamyśliłam - kłamię, chociaż faktycznie też rozmyślałam.
- Suzanne - zaczyna, ale po moim imieniu nie słyszę nic.
Gdy rozchyla wargi, aby cokolwiek powiedzieć, natychmiastowo milknie.
- Onieśmiela cię mój widok?! - atakuję jego bronią.
Słyszę jego melodyjny śmiech.
Kręci głową.
- Robiłem to z premedytacją - odzywa się w końcu, poważniejąc
Marszczę brwi. O co mu chodzi?
- Widziałem, jak reagujesz na same słowa, byłem prawie pewny, że BDSM nie jest ci obce, ale myślałem, że siedzisz w nim z zupełnie innej strony niż uległość. - Zagryza swoją malinową wargę.
No rzeczywiście, poprzednie rozdziały pokazały nam jak bardzo dominująca jest Suzanne. Nawet pięciolatek potrafi być bardziej stanowczy. 

 Wciągam mocniej powietrze, mrugam kilka razy, aby dokładnie przetworzyć to, co mi powiedział.
- Widziałem jak przyspiesza ci tętnica na twojej chudej szyi, gdy zacząłem opowiadać, jak przyciskasz żebra, obgryzasz ręce, uciekasz wzrokiem...- kontynuuje, a ja płonę rumieńcem.
Och, przecież tak bardzo chciałam to ukryć.
Kolejny powód, by zrezygnować z tego zawodu i zająć się czymkolwiek niezwiązanym z ludźmi. 
A przynajmniej z rozwiązywaniem ich psychicznych problemów. Już nawet Malik bardziej nadaje się do takiej roboty.

- Myślałem, że nie chcesz mieć ze mną jakichkolwiek kontaktów, ponieważ jesteś taka jak ja.
- Myślałeś, że mam w sobie stronę dominującą? - dopytuję.
- Wiem, pomyliłem się - odpowiada.
- Gdybym była taka jak ty, dlaczego chciałabym uciec od ciebie? To nie logiczne - stwierdzam.
Kelner podaje zamówienie.
Oboje milkniemy, patrząc na siebie.
Natychmiast upijam łyk cierpkiego trunku, nie mogę znieść jego wiercących we mnie, karmelowych oczu.
- To działa na zasadzie biegunów w magnesie, dwa północne się odpychają - tłumaczy.
Opiłki metalowe też pewnie przyciągacie.

- Rozumiem. No cóż, mój charakter sprawia, że można tak na pierwszy rzut oka stwierdzić - przyznaję mu rację.
Masz za duże mniemanie o sobie. 

- To dlatego, że nie miałaś Pana.
- Nie miałam - potwierdzam.
- Moje dwutygodniowe zniknięcie nie pomogło? - pyta, choć dobrze zna odpowiedź na to pytanie, jakby pomogło, nie napisałabym do niego.
- Chodzi o moje fantazje? - Unoszę brew.
- Fantazjujesz o mnie? - Uśmiecha się ironicznie.
Niech on przestanie, błagam!
Wszyscy tu powinni przestać – on, Suzanne, a przede wszystkim auuutorka.

Nienawidzę go!
- Nie, fantazjuję o BDSM, a twoje zniknięcie nie pomogło, już za dużo namieszałeś - mówię zdenerwowana.
- Łatwo się złościsz.
- Przejdźmy do konkretów. Napisałeś, że mogę być normalna... - przypominam mu, a on przytakuje. - Powiedz jak?!
Prostuje się na fotelu, opiera umięśnione, wytatuowane ręce na kolanach. Patrzy mi głęboko w oczy. Nie podoba mi się ten wzrok. Czuję, że to, co mi zaraz powie, odbije się na długo echem w mojej psychice, którą do reszty ogarnęła żądza bycia przynależną.
Mnie ogarnia żądza ucieczki od tego opka. Szczególnie od tego psychologicznego bełkotu, który nie ma żadnego sensu.
Zwłaszcza, że opko może się na długo odbić w psychice.

Czy będzie kolejna część? Tego nie jesteśmy pewne. Po takim materiale, same zaczęłyśmy zastanawiać się nad terapią. Do następnego wtorku! 

wtorek, 8 listopada 2016

17. Lubię, kiedy kobieta, czyli Grey na psychoterapii

Ahoj! 
W dzisiejszym odcinku dowiecie się, jak wyglądałaby psychoterapia Christiana Greya Zayna Malika. Główna bohaterka używa skomplikowanej terminologii, a my zastanawiamy się, czy postacie wiedzą, jaką rolę miały odgrywać. Kto będzie terapeutą, a kto pacjentem? Freud przewraca się w grobie! 
Ponadto muszę powiedzieć, że twór ten ma prawie osiemdziesiąt jeden tysięcy wyświetleń, a ponad pięć tysięcy osób na niego zagłosowało. Gościmy więc sławę! Co się dziwić, kiedy pomieszamy One Direction z 50 twarzami Greya
Miłej zabawy!



Źródło: https://www.wattpad.com/story/56426207-terapeutka-diabła
Analizują: baba_potwór, Az i J

Prolog
Stonowane kolory bieli i szarości pozwalają mi się skupić.
Zawsze mi się wydawało, że biel i szarość same w sobie są kolorami, ale po lekturze paru opek nie w takie rzeczy człowiek zaczyna wątpić.

Całe szczęście, że to tylko dwa tygodnie w zastępstwie za panią McKingley. Stres zżera mnie od środka.
Nieumiejętność zapanowania nad własnym stresem bardzo ułatwia pracę nad cudzymi problemami.
Bo wykonywanie swojej pracy, tyle że w innym gabinecie niż zazwyczaj, może naprawdę człowieka wykończyć.

Jest jedną z najlepszych terapeutek w mieście. Zapewne też krążą o niej słuchy poza naszą metropolią. To dość absurdalne obsadzać na ten chybotliwy stołek, jeszcze uczącą się mnie.
Mam rozumieć, że najlepsza terapeutka w mieście uczy się bohaterki? To bardzo typowe dla opek: autorka rozpaczliwie walczy z językiem polskim, żeby sformułować przy jego użyciu jakąś myśl.

Podręcznikowe definicje nie wystarczą, aby poprowadzić jego terapię.
Podręcznikowe definicje w ogóle nie wystarczą do terapii. Gdyby wystarczyły, terapeuci nie byliby potrzebni – wystarczyłoby przeczytać kilka podręczników.
W sumie to stres bohaterki jest poniekąd zrozumiały. Gdybym nie potrafiła nic poza książkowymi regułkami, też pewnie byłabym zestresowana w pracy. Bo co, jeśli trafi się pacjent z objawami, których nie opisali w podręczniku?

Nerwowo obgryzam skórki przy moich paznokciach (wolałabym obgryzać przy cudzych, ale akurat nie mam żadnych pod ręką), bacznie śledząc kartotekę pana Malika. Szybko łapię się na moim złym nawyku i zaciskam rękę w pięść. Patrzę na biały zegar. W pięć minut nadrabiam materiał.
Jakiś mało skomplikowany pacjent.
Może tylko przejrzała? Mam nadzieję, że dokładnie przestudiowała przypadek przed... ale w sumie to opko.
Może ta terapeutka, którą bohaterka ma zastępować, choć trochę ją poinstruowała? Albo cokolwiek, co by wyjaśniało to pięciominutowe

Uśmiecham się do siebie, widząc zapiski mojej przyszłej przełożonej. Są trywialne, zupełnie nie przesiąknięte wykwintnymi formułami z psychologicznych książek. Pojawiają się cztery określenia, napisane w równiutkim rządku:
Pedant, ekscentryk w garniturze, manipulant, kokiet.
Drugi równiutki rządek dotyczył pani terapeutki: nie przestrzega tajemnicy zawodowej.
Poza tym, jak jeszcze zrozumiem tego pedanta i manipulanta, to co to znaczy "ekscentryk w garniturze"? 
Może wyrazem jego ekscentryzmu był krawat wyciągnięty na wierzch.

Słyszę pukanie do drzwi. Wstaję od obszernego biurka. Przelotnie zerkam na moje, układane półtorej godziny, włosy. No cóż, robiłam, co mogłam.
Układanie włosów zajęło jej półtorej godziny, natomiast przygotowanie się do pracy z nowym i - jak zgaduję - dość trudnym pacjentem to kwestia pięciu minut. Jeśli taki psycholog nie jest geniuszem, który potrafi czytać w myślach, to może być co najwyżej terapeutą rangi "nie umiem wykonywać swojej roboty, ale płaci mi NFZ, więc mam wszystko w dupie".

Przyklejam delikatny uśmiech na twarz i otwieram. Najpierw zapach znajomych perfum uderza mi w nozdrza, dopiero potem spoglądam na mojego "pacjenta". Wygląda na zdziwionego. Jestem pewna, że został powiadomiony o urlopie swojej dotychczasowej terapeutki.
- Pan Malik? - pytam dla upewnienia.
Przytakuje mi. Rozchylam szerzej drzwi i zapraszam go do środka. Rozgląda się, jakby był tu pierwszy raz. Naprawdę dziwne zachowanie, zapamiętuję ten szczegół.
Dziwne zachowanie? 
Klient (wolę używać tego sformułowania, niż pacjent) i terapeuta budują wzajemne zaufanie, a w tym wypadku idiotycznym pomysłem jest nagła zamiana na dwa tygodnie. Na terapię nie chodzą ludzie z przeziębieniem, mający gdzieś to, kto zbada im gardło albo przypisze tabletki na kaszel, ale osoby mające problem psychiczny (najczęściej z przeszłością i postrzeganiem siebie). "Najlepsza terapeutka w mieście" nie wie, że właśnie w ten sposób może zburzyć wszystko nad czym pracowała z Panem Malikiem? 
A psychologini aktualna nie tylko traktuje terapię jak lekcję, na którą trzeba „dać na zastępstwo” za nieobecnego nauczyciela, bo dzieci nie mogą zostać bez opieki, to jeszcze zastępstwem jest studentka, czyli ktoś, kto sesji terapeutycznej powinien się co najwyżej przyglądać w charakterze praktykanta, a i to za zgodą zainteresowanego klienta. Zdaje się, że obie mają o tej pracy takie samo pojęcie. 
Tak się kończy pisanie opowiadań bez wcześniejszego researchu. Jakiegokolwiek, nawet dotyczącego najbardziej podstawowych wątków.

Po krótkiej chwili siada w fotelu, zapinając przy okazji guzik marynarki o stalowym kolorze. Jego ekstrawagancja przejawia się w samym wyglądzie.
Ekstrawagancki jest garnitur o stalowym kolorze? Rozumiem, gdyby ubrał coś w stylu Dolce&Gabanna, gdzie wzorzyste marynarki są na porządku dziennym, ale stalowy? Serio? 
Nadal obstawiam wersję z wyciągniętym krawatem. 

Biorąc z biurka podkładkę i czyste kartki, przyglądam się mu. Trzydniowy zarost przycięty został w oryginalny sposób, jednak najwidoczniej się spieszył lub nie był do końca uważny, ponieważ zauważam lekkie zacięcie przy prawej stronie szczęki.
Można skreślić z listy pani McKingley słowo "pedant". 

Oby spostrzegawczość nie zawiodła mnie w tworzeniu psychoanalizy.
Kochana, gdyby ta terapia miała za zadanie przeprowadzić psychoanalizę nie siedzielibyście w ten sposób. To po pierwsze, a po drugie już dawno, dawno temu psychoanaliza została dość zdyskredytowana zupełnie innymi formami terapii. Dużo lepszymi. 
Autorom, którzy zabierają się za wątek terapeutyczny polecam poczytać coś więcej niż podręcznik polskiego, w którym oczywiście mowa jest o Zygmuncie Freudzie.
Podręcznik polskiego odpada, bo w niektórych zdarza się drobne rozwinięcie wątku lub nawet porównanie Freuda z psychologią współczesną.
Mam wrażenie, że o Freudzie opktofurcy nawet nie słyszeli. Źródłem ich wiedzy są amerykańskie seriale, których bohaterowie chodzą na „psychoanalizę” tak jak się chadza na siłownię — bo to trędi i w dobrym tonie.

- Mam nadzieję, że został pan poinformowany o chwilowej zmianie terapeuty - oznajmiam, nie spuszczając wzroku z notatek. Prostuję się na fotelu, natrafiając na przenikliwe spojrzenie jego karmelowych oczu. - Zauważył pan jakieś poprawy po dotychczasowych trzech miesiącach spotkań? - pytam, gdy nie odpowiada na pierwsze pytanie.
Jeszcze nie wykrztusił z siebie ani jednego słowa. Być może jest skrępowany obcą osobą. Swoje spostrzeżenia dyskretnie notuję, a on unosi leniwie brew.
Bo gdybyście obie z panią McKingley pomyślały o kliencie, nigdy nie wpadłybyście na ten durny pomysł zmiany terapeutów.
W dodatku przeprowadzonej najwyraźniej bez pytania go o zdanie.
Kto by się przejmował pacjentem? Wiadomo przecież, że każdy psycholog ma ułożony plan zajęć i jak jest na urlopie, trzeba dać kogoś na zastępstwo, żeby klasa odbębniła tematy... a nie, nie ta bajka.

- Cóż...- mówi, elegancko przeciągając - oczywiście.
Spojrzeniem sugeruje, żeby mówił dalej. Uśmiecha się. Jesteśmy na dobrej drodze do nawiązania kontaktu.
- Przestałem traktować moich pracowników przedmiotowo, staram się nie wykorzystywać najbliższych, jednakże... - Tu przerwał, patrząc na moją reakcję.
- Każdy człowiek ma jakieś słabości i im ulega, jest pan na początku terapii, psychoanaliza dalej się kształtuje. Proszę kontynuować. - Uśmiecham się, chcąc dodać mu otuchy. Oblizuje usta, patrząc na zegar, który wisi tuż nad moją głową.
Naprawdę tak trudno wyszukać jest frazy w Google i dowiedzieć się - skoro już upieramy się na psychoanalizę - jak wygląda taka sesja? Tutaj cytat z Wikipedii: "Sesje leczenia odbywają się do pięciu razy w tygodniu i każde spotkanie trwa 50 min. Pacjent leży, natomiast analityk siedzi za głową pacjenta. Psychoanaliza jest leczeniem długoterminowym. Może trwać od paru do kilkunastu lat, w zależności od mocy obron psychicznych, zaangażowania się i możliwości (m.in. finansowych) pacjenta." Jako dodatkową informację dodam, że analityk nie może prowadzić rozmowy. Zadaje tylko pytania, mające na celu pobudzić skojarzenia, ewentualnie wywołać konkretne emocje (np. złość), zazwyczaj jednak słucha długich monologów. 

- Ostatnio wykorzystałem moją przyjaciółkę, dla własnej przyjemności. - Ton jego głosu nie wskazuje na żadną skruchę, jest wręcz ostentacyjny.
- Żałuje pan tego? - pytam.
- Nie - przyznaje się. - Ale przeprosiłem.
Wzdycham głośno, robiąc notatki.
Kolejna rzecz, która nie powinna się zdarzyć - głośne wzdychanie.
Chwilami zastanawiam się, kto tu terapię prowadzi, a kto jest pacjentem.
Jak dla mnie to bardziej przypomina lekcję. Wystarczy tylko podmienić temat rozmowy:
– Nie odrobiłem pracy domowej. – Ton jego głosu nie wskazuje na żadną skruchę, jest wręcz ostentacyjny.
– A nauczyłeś się chociaż? – pytam.
– Nie – przyznaje się. – Ale Michał da mi odpisać ostatni temat.
Wzdycham głośno, wpisując mu jedynkę.

- Jest pani bardzo młodziutka, może nawet za... - mówi, a jego wzrok staje się dziwnie nieobecny.
- Za młoda na? - dopytuję, zakładając nogę na nogę.
- Na kontakt z takim człowiekiem, jakim jestem - wyjaśnia.
- Pracowałam z wieloma...- robię przerwę, szukając odpowiedniego słowa.
Zamiast się tłumaczyć, powinna zapytać, dlaczego tak sądzi. 

- Chorymi - dokańcza.
- Nie, nie uważam, że jest pan chory - zaprzeczam.
Znów powinna zapytać, czy uważa się za osobę chorą, a jeżeli tak - dlaczego. 
Nie i nie. To nie jest żadna psychoanaliza czy inne cudo, tylko zwykła, przyjacielska pogawędka. Brakuje między nimi jeszcze stolika, kawy i ciastek.

Milknie, obserwując mnie.
- Odziedziczył pan prężną firmę eksportową, nastąpił z tego powodu jakikolwiek stres?
- Redukuję go poprzez różne rzeczy - odpowiada, akcentując ostatnie słowo.
- Na przykład?
- Na przykład seks. - Uśmiecha się.
Jestem zdziwiona, bo przecież jak świat światem nikt nigdy tego nie robił, ale staram się po sobie tego nie pokazywać. Jest nieziemsko przystojny. Założę się, że kobiety same wchodzą mu do łóżka. Gryzę długopis.
- Ma pan jakieś odchyły seksualne? - muszę zadać to pytanie.
Co to znaczy "odchyły seksualne", pani psycholog? 

Na jego zachowanie może składać się wiele czynników. Powinnam zmieniać temat, co chwile, żeby nie skrępować go jakimkolwiek.
Nie, nie powinnaś zmieniać tematu, ponieważ to zwyczajnie głupie. Terapeuta ma za zadanie nakierować rozmowę na konkretne tory, ale jeżeli klient tego nie chce - nie zmuszamy go. I zupełnie tak, jak w normalnej rozmowie - pozwalamy drugiej osobie mówić na dany temat tak długo, jak chce (wiem, że czasem to trudne). 

Mogłoby to źle wpłynąć na przebieg terapii. Zamknięty człowiek to trudny człowiek.
A ona myślała, że spotka szczęśliwych, otwartych ludzi?
Na terapie chodzą przede wszystkim tacy! W jakim świecie ty żyjesz?
Praca terapeuty byłaby taka fajna, gdyby nie ci dziwaczni klienci. Z odchyłami.

Naginam lekko zasady.
- Nie można tak tego nazwać - zamyśla się.
- Czego?
Zaciska szczękę. Zadałam niewygodne pytanie. Musiałam trafić w sedno.
Manipulant też z niego żaden. Pan Malik powinien chociażby spróbować pokierować rozmową, a tego nie robi - dlaczego? Hm, może dlatego, że autorka kompletnie nie ma o tym pojęcia.
Gdyby był manipulantem, to po dwóch minutach tego dialogu zorientowałby się, że ma do czynienia z zagubioną jak dziecko we mgle amatorką bez pojęcia o tym, jak ta rozmowa ma przebiegać i jaki jest jej cel.
Konia z rzędem temu, kto udowodni, że słowo „manipulant” pojawiło się w notatkach z innego powodu niż:
a) to jest szekszi
b) robi z gościa bad boya
c) robi z gościa szekszi bad boya

- Może pan powiedzieć, jest pan tu po to - nalegam. – A ja jestem tu po to, by na siłę wyciągać z pana odpowiedzi na tematy, na które ewidentnie nie chce pan rozmawiać, przez co mogę jeszcze bardziej zniweczyć pracę pańskiej dotychczasowej terapeutki. Ale jestem tu, by panu pomóc, pan nie zapomina.˜˜˜˜
- Jesteś tu dla mnie, nie ja dla ciebie, nie zapominaj tego Suzanne - mówi spokojnym, stanowczym tonem.
Silę się, żeby mu czegoś nie powiedzieć. Wydawał się taki miły. Wiedziałam, że coś musi w nim siedzieć. Patrzę mu prosto w oczy. Nie spuszcza ich. To bezczelny gest z mojej strony, ale nie mogę się oprzeć. Większość osób ulega, jednak nie on. Uśmiecham się.
- Oczywiście, panie Malik. - Mój ton przybiera sarkastyczną, słodką nutkę.
Polecam wybranie innej ścieżki zawodowej, skoro nie potrafisz zachować obiektywnej postawy, w której nie atakujesz klienta swoim sarkazmem.
I nie reagujesz emocjami na jego zachowanie. 

Płachta na byka zadziałała. Wyprostował się na fotelu, biorąc dużą porcję powietrza w płuca. "Szybko się irytuje, jeśli coś nie idzie po jego myśli", notuje.
Jak już mówiłam - wywołanie skrajnych emocji to także sposób prowadzenia psychoanalizy, ale w takim wypadku cała sesja wygląda zupełnie inaczej.

- Proszę mi przypomnieć, kiedy wraca pani McKingley? - pyta prowokacyjnie.
- Za dwa tygodnie.
- Cudownie - mruczy pod nosem.
Wstaję z miejsca, siląc się na spokojny ton.
- Może pani McKingley obchodzi się z panem jak z jajkiem, ale ja nie zamierzam. Człowiekowi z zaburzeniami się nie ulega.
CO TU SIĘ DZIEJE?
Opko.

Równa się ze mną, wstając z miejsca. Uśmiecha się, szczycąc mnie przelotnym spojrzeniem, kokieteryjnym spojrzeniem. Wzdrygam się.
- Jeśli pan sobie nie życzy, proszę nie przychodzić w następny piątek - mówię głośno, chcąc żeby przestał unosić tak seksownie brew.
Nie chcę, aby wyczuł moje zdenerwowanie.
- Nie odpuścił bym sobie tak cudownego początku weekendu. - Wystawia rękę na pożegnanie, mierząc mnie wzrokiem.
Ściskam ją uprzejmie, prostując się.
- Na następne spotkanie postaram się przygotować wstępną diagnozę, porozmawiamy też w nieco innych warunkach. - Podchodzę do drzwi.
I znowu to samo. Inna terapeutka, inne warunki - to nie jest dobra metoda, ponieważ może wywołać stres, a tym samym pogłębić depresję lub wywołać mechanizmy obronne. 

- Do zobaczenia, panno Suzanne.
Mam ochotę zetrzeć mu ten irytujący uśmieszek. Liczę do trzech, zachowując spokój przykładnej terapeutki. Praca z dziećmi jest prostsza, jednak gdy przychodzą "duże" dzieci, mam ochotę rwać włosy z głowy.
To idź pracować z dziećmi. Albo nie, bo zaraz zaatakujesz je sarkazmem.
A najlepiej niech komputery programuje. Do pracy z żywymi istotami najzwyczajniej się nie nadaje.
Skoro nie lubi pracować z ludźmi, a zwłaszcza z „dużymi dziećmi”, jakimi część pacjentów może się okazać, dlaczego wybrała taką robotę, a nie np. wykładanie pieczywa w markecie?

- Do widzenia, panie Malik. - Zamykam za nim drzwi.
Czuję nadal jego zapach. Odurza mnie, w przyjemny sposób. Siadam za biurkiem i zaczynam wypełniać kolejne rubryki pod pacjentem Zayn Malik.
Rubryki pod pacjentem Zayn Malik... O polszczyźnie auuutorka ma takie samo pojęcie jak o psychoterapii.

1. Odkopana ulga
- TAK! UWIELBIAM, GDY KOBIETA MI SIĘ PODDAJE, GDY JEST NA MOJEJ ŁASCE, GDY MOGĘ ZROBIĆ, CO MI SIĘ ŻYWNIE PODOBA! - krzyczy.
Tak mi się skojarzyło: 
"Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu, 
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu, 
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylają bezwiednie." - Kazimierz Przerwa-Tetmajer 

Ściskam dyskretnie żebra swoimi łokciami. Nie chcę wydać z siebie zduszonego okrzyku. Nie chcę nic mówić. Wszystko zniszczył, pieprzony dupek. Wszystkie skryte pragnienia wylały się, zalewając mnie całą. Nie mogłam oddychać, bo dotarły do płuc. Krew odpłynęła mi z twarzy, bo uderzyły w serce. Nie potrafiłam sklecić żadnej sensownej odpowiedzi, bo zawróciły mi w głowie.
Musiałam przeczytać to dobre trzy razy, żeby zrozumieć.
Ja nawet po czwartym razie nie zrozumiałam. 

Zmuszam się, żeby wziąć głęboki oddech. Boli, ale przynajmniej nie zemdleje z niedotlenienia.
Jeżeli boli ją oddychanie, to powinna udać się do lekarza. 

Patrzę w jego karmelowe oczy, które płoną żarem. Udało mi się, jednak nie czuję dumy. Choć Pani McKingley nie doszła tak daleko jak ja, wolałabym nigdy nie przejąć Zayna Malika.
Mam wrażenie, że autorka bardzo chce brzmieć w tym wszystkim inteligentnie. Główna postać ma być przenikliwą panią psycholog, dobrze prowadzić terapię i kierować rozmową, ale... zupełnie w to nie wierzę. Nie wierzę, że studentka nie mająca doświadczenia, potrafi zmusić klientów do wyznań, które nie usłyszała poprzedniczka - czyli "najlepsza psycholog w mieście". Po prostu to tak nie działa. Jeżeli Malik uważa swoje preferencje seksualne za temat wstydliwy, nie opowie o nim po kilku sesjach, wiedząc, że studentka zaraz go opuści, a na jej miejsce znów wskoczy McKingley. 
Po prostu to wszystko mówi nam - czytelnikom - że autorka nie ma pojęcia o czym pisze. Nie wie, jak wygląda sesja terapeutyczna, nie zna podstawowych pojęć psychologicznych, ani nie ma wiedzy z zakresu komunikacji. Tu nie chodzi o wiedzę fachową, tylko taką, którą można znaleźć w książkach albo Internecie. Wystarczy odrobina chęci. 

Gdybym tylko coś podejrzewała, ale przecież to naszło tak nagle, jak lawina...
- Niech pan siądzie - mówię uprzejmie, chociaż słychać w moim głosie stres. - Proszę - nalegam, gdy dalej stoi, łypiąc na mnie oskarżycielskim spojrzeniem.
Siada z impetem, ściskając rękoma skórzane obicie fotela.
- Czy pana zainteresowania w sferze seksualnej przekładają się na normalne życie, normalne relacje z ludźmi? - patrzę tępo w białą kartkę, boję się spojrzeć.
Żaden poważny psycholog nie rozmawia na takie tematy. Z tym to do księdza i piętnaście zdrowasiek.
Nie no - z terapeutą można rozmawiać o życiu seksualnym, aczkolwiek nie w tym tonie. Bardziej mnie martwi to, że takie sytuacje ją szokują. 

- Bardzo rzadko.
Odkładam podkładkę na bok. Zakładam nogę na nogę, znajduję w sobie odrobinę odwagi i patrzę mu w oczy. Mój umysł jest za mgłą, szuka czegoś, szczegółu z kartoteki.
- Jednak zdarzało się to dość często wcześniej - stwierdzam, przypominając sobie.
Przytakuje mi, nie wiedząc za bardzo do czego dążę.
- Wyżywał się pan na osobach nieposłusznych?
- Oczywiście, że nie - zaprzecza pretensjonalnym tonem.
Dobra rada dla opkotfurców (i opktfurczyń): nie używamy słów, których znaczenia nie znamy. Pretensjonalny nie znaczy „oznaczający, że się ma do kogoś pretensje”.
Niektórym tfurcom przydałoby się wytłumaczyć tak większość ˜„trudnych słów” w języku polskim.

Zaraz słyszę jego śmiech. Wypełnia mnie, dodaje otuchy. Atmosfera nie jest już tak gęsta. Mimo wszystko, zastanawiam się, czy ten zawód to naprawdę moje powołanie.
Zdecydowanie nie.

Sama powinnam skorzystać z porady psychologicznej.
Ciepło, ciepło... Pomijając wszystko inne, każdy kandydat na psychoterapeutę musi przed rozpoczęciem praktyki sam przejść psychoterapię. 
Ponadto osoby związane z psychologią wiedzą, że zwrócenie się do drugiego lekarza o radę nie jest niczym dziwnym. 
„Osoby związane z psychologią” to grupa, której autorka prawdopodobnie nie widziała nawet z daleka. I z całą pewnością nie wie. Można to wywnioskować choćby z następnego zdania, które sugeruje, że zamiast zwrócić się o radę do drugiego lekarza, bohaterka wolałaby zasięgnąć porady psychologicznej u swojego pacjenta.

 Uśmiecham się pod nosem, wyobrażając sobie zamianę ról. Malik na moim miejscu. Spoglądam na niego.
- Co cię bawi, Suzanne? - pyta.
- No to panie Grey, musimy popracować nad odcięciem preferencji seksualnych od życia codziennego - mówię wesołym tonem.
- O nie, ja nie jestem takim zwyrolem jak on- zapewnia mnie, uśmiechając się półgębkiem.
Starłabym ten uśmieszek. Raz dwa.
- Oczywiście - odpowiadam z przekąsem.
- Tak nie wyglądają relacje uległej i pana, jak to przedstawiła autorka, która najwyraźniej nie miała pojęcia, o czym pisze.
Będzie smaganie biczem, ostrzegam. 
Ledwo co odzyskałam internet, a tu już na wejściu takie kwiatki... Ech, raz Azie śmierć!

Upił łyk wody ze szklanki. Mrugam kilka razy, udając głupiutką. Gdyby tylko wiedział, jakie mam o tym pojęcie. Niestety nie z praktyki, ale oczytania, i na pewno nie w oparciu o książkę pani James. Z całym szacunkiem do tego dzieła. Obserwuję krople wody, które osadziły się na jego wargach. Przechodzi mnie dreszcz.
- Idiotka - ganię się w myślach.
Pierwszy raz się z nią zgadzam.

Nic nie mówię, chcę aby się otworzył. Pierwszy raz udało mi się nawiązać kontakt z Malikiem, z Zaynem, który nie za bardzo przepadał za naszymi spotkaniami, i vice versa. To było już ostatnim.
Kto w ogóle pomyślał, że dobrym pomysłem będzie prowadzenie terapii, chociaż ani klient, ani psycholog nie są z niej zadowoleni? 
Bo inaczej Malik musiałby siedzieć na świetlicy.

Potem pani McKingley miała przejąć lejce.
- Nie chodzi o to, aby zlać kobietę, aby zostawić jej czerwone pasy - rozwija temat, gestykulując dłonią.
Automatycznie się prostuje i zaczynam gryźć wewnętrzną stronę dolnej wargi.
Polecam zapanować nad swoimi odruchami. 

- Chodzi o to, żeby tak zlać, aby kobieta poczuła nie ból, ale falę podniecenia - dokańcza bez ogródek, bez wstydu przede mną, przeciągając rozkosznie sylaby ostatniego słowa.
Mimowolnie zaciskam uda. Czuję to cholerne ciepło i...jego spojrzenie. Zauważył. O kurwa. Zastygam w ruchu. Gdybym się teraz poprawiła na fotelu, byłoby jednoznacznym, że coś jest nie tak.
Że co? Mi się wydaje, że zastyganie jest bardziej podejrzane. 
Tym bardziej zastyganie w ruchu.

- Suzanne...-zaczyna.
- Czas spotkania dobiegł końca - mówię nazbyt entuzjastycznie, chcąc odwrócić jego uwagę od mojej osoby.
Podąża wzrokiem na tarcze zegara. Przytakuje, a jego twarz tężeje. Odprowadzam go do drzwi.
Odwraca się, patrząc mi w twarz. Czuje jak policzki mnie palą. Jestem teraz jak otwarta księga, po moich zachowaniach można wywnioskować wszystko.
- Widzimy się na następnym spotkaniu - żegna się.
- Już z panią McKingley - przypominam.
Stanął, a na jego twarzy wymalowała się jakaś konsternacja. Zmrużył spojrzenie, zastanawiając się nad czymś. Wychwyciłam to.
Wow, ale ty przebiegła i spostrzegawcza. 

- Przepraszam, że byłem problematycznym pacjentem.
Bezproblemowi nie chadzają na terapię, bo zwyczajnie jej nie potrzebują.

Jego uśmiech mnie krzepi.
- Razem osiągnęliśmy bardzo dużo, otworzył się pan - odpowiadam, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu.
Panienka na zastępstwie znów czegoś nie wie – kontakt fizyczny jest dopuszczalny tylko jako element terapii i tylko za zgodą pacjenta.

Robię to na króciutką chwilę. Nie wzdryga się. Ten szczegół jest bardzo istotny. Na tej zasadzie mogę wstępnie wnioskować, czy jego zachowanie nie jest spowodowane jakimś urazem psychicznym, mroczną przeszłością, złym dotykiem.
Skoro dostała jego "kartotekę", gdzie McKingley zapisywała raczej wszystkie spostrzeżenia na temat Malika, to co oni robili przez te trzy miesiące terapii? Rozmawiali o pracy? Nie było tam żadnej wzmianki na temat przeszłości klienta? I o czym oni rozmawiali przez te dwa tygodnie? Tylko o preferencjach seksualnych? "Razem osiągnęliśmy bardzo dużo" - to znaczy, że tylko przyznał jej się, że lubi dominować panienki? 
Pewnie rozmawiali o pogodzie i aktualnym rynku nieruchomości, stąd brak jakichkolwiek informacji, poza czterema jakże szczegółowymi określeniami w notatkach McKingley. Przejście na jakiś inny temat może faktycznie było osiągnięciem.

- W takim razie musi się pani dać zaprosić na lunch. - Ton jego głosu jest zaczepliwy, a w oczach widzę dziwne ogniki.Z wielkim bólem, i jednocześnie ulgą, odmawiam.
- Przykro mi, nie mogę, to wbrew etyce zawodowej - uśmiecham się lekko.
- Słusznie - patrzy w swoje drogie buty, po czym podnosi z powrotem wzrok na mnie. - Jesteś bardzo mądrą, młodą kobietą, która ma szanse osiągnąć bardzo wiele, z tym, że raczej nie jako terapeuta - dopowiada i odchodzi.
A mnie nawet przez myśl nie przejdzie, że skoro klient traktuje mnie protekcjonalnie, to chyba gdzieś po drodze coś zrobiłam nie tak.
Bohaterka jest zbyt dobrą terapeutką, by w ogóle rozmyślać na takie tematy. Przecież nigdy nie popełnia błędów. Gdyby popełniała, nie wygrałaby tego sezonu „Szansy na Opko”.

Zamykam drzwi. Przekręcam zamek.
- Cholera - przygryzam wargę, siadając do dokumentów.
Obudził we mnie to, co dawno zostało schowane. Jestem charakterną dziewczyną, ale jeśli chodzi o sferę seksualną...Wplatam swoje palce w brązowe włosy i ciągnę.
- Skończ z tym! Wyrzuć to! - krzyczę w myślach.
Kojarzy mi się to z reklamą szamponu. Kobieta ciągnie się za włosy, wypadają jej garściami. Patrzy na swój stary szampon, krzycząc "Skończ z tym! Wyrzuć to!". Po chwili pokazuje się nowa marka i wszystko jest cacy. 

2. Supergirls don’t cry
Peter jest dobrym człowiekiem, z perspektywami na przyszłość. Patrzę na niego. Zaraża mnie uśmiechem, jego słowa przelatują obok mnie, lecz ja się wciąż uśmiecham. Nie mogę powiedzieć, że nie uszczęśliwia mnie, bo byłoby to kłamstwem. Jest bratnią duszą.
- Słuchasz mnie?! - Jego głos otrzeźwia mnie.
- Przepraszam, zamyśliłam się - tłumaczę, odwracając wzrok w stronę okna.
Jesienna pogoda potrafi wprowadzić w melancholię.
- Ostatnio jesteś jakaś nieobecna, czy w pracy wszystko w porządku? - Przycisza radio, aby lepiej mnie słyszeć.
- Jasne, wszystko jest w jak najlepszym porządku - kłamię, patrząc prosto w jego błękitne oczy.
Nie wiem, dlaczego tak łatwo mi to przychodzi, oszukiwanie bliskich ludzi. Jeśli robię to dla ich dobra, nie mam z tym najmniejszego problemu. Co miałam mu powiedzieć? Przyznać się, że obudziły się we mnie ukryte pragnienia, którym nie może sprostać? To byłoby nie fair. Fakt, sfera seksualna odgrywa ważną rolę w związku, ale to zaufanie scala, nie dziwne upodobania, które traktuje jak przejaw jakiegoś odchyłu w psychice.
"Odchył w psychice" - mówi studentka psychologii.
Zapewne wybrała ten kierunek, „żeby pomagać ludziom”. 
Może kiedyś pomogła przyjaciółce pozbierać się po zerwaniu z chłopakiem i w ten sposób odkryła swoje powołanie.

Muszę przestać o tym myśleć, o nim myśleć. Natychmiast.
- Zastąpienie McKingley nie sprawiło ci kłopotu? - pyta, nieco zaskoczonym tonem.
No tak, spodziewał się, że mała Suzanne przyjdzie po pierwszym dniu zdruzgotana, a on okaże się rycerzem w lśniącej zbroi i pocieszy mnie. Znałam go na wylot. Ostatnio nie miał okazji, aby mi zaimponować.
Serio po dwóch rozdziałach mam już dość tej "przenikliwości" bohaterki. Psycholodzy mają manierę analizowania wszystkiego, ale, główna bohaterko, nie odkrywasz niczego niezwykłego. To, że znasz swojego chłopaka nie jest jakimś wyczynem. 

- Trafił mi się przypadek dominanta, który przekłada sferę seksualną na życie codzienne - odpowiadam.
"Przekłada sferę seksualną na życie codzienne" - co, chodzi z biczem i knebluje podwładnych? A jak ktoś jest niegrzeczny to daje klapsy?
Łazi po biurze w lateksowym wdzianku.

- Ale uczyniłam dość spore postępy, jeśli chodzi o jego terapię - dodaję, gdy już otwiera usta, by coś powiedzieć.
Kiwa głową, na której znajdują się blond kosmyki.
- Jesteście zupełnym kontrastem - pragnę zauważyć.
Natychmiast gryzę się w język. Nie powinnam była tego mówić.
I znowu to samo. Zapanuj nad sobą! 
Chyba zdaje sobie sprawę, że powinna, niestety tylko w sferze prywatnej. W trakcie terapii jakoś jej to umyka.

- Doprawdy? - Dociekliwość Petera wychodzi mi już bokiem, nie umie niczego pominąć. - Trudno, żebym był podobny do sadysty, który biczuje kobietę w łóżku - żartuje sobie, ale ja wcale nie mam dobrego humoru. Obnaża się jego niewiedza na ten temat.
- Nie na tym to polega - mówię szeptem.
Szybko podgłaśniam stację radiową i oboje wyjemy do naszego ulubionego utworu "Supergirl" Anny Naklab. Zakrywam uszy, gdy Peter udaje damski głos, po czym wybucham śmiechem. Za to go kocham, że jest jednocześnie moim przyjacielem, że potrafi sprawić, aby uśmiech gościł na mojej twarzy.
- Hej, mała - krzyczy, rozsuwając szybę.
- Tak? - pytam.
- Supergirls don't cry. - Wskazuje na mnie palcem.
Posyłam mu szeroki uśmiech, macham i ruszam do pracy.
Nadjeżdża czarne BMW. Przewracam oczami i przyspieszam kroku. Malik najwyraźniej nie może się oprzeć i przejeżdża kilka centymetrów obok mnie. Ignoruję go, ignoruję ciepło w moim podbrzuszu. To jego prowokacja. W duchu cieszę się, że nie będę musiała już go znosić.
Chwila, moment — tu na pewno nie brakuje fragmentu tekstu? W jednym zdaniu mowa o wspólnym śpiewie z tym całym Peterem, w następnym bohaterka nagle znajduje się na ulicy. Nie, nie przyjmuję do wiadomości, że „przecież wiadomo, że to następnego dnia”.
Sprawdziłam - nie brakuje. 
Zagięcie czasoprzestrzeni: odhaczone. Bo kto przejmuje się spójnością wydarzeń?

Ściągam płaszcz i komin. Odwieszam go na wieszak w holu. Podchodzę do recepcji.
- Cześć Alice - witam się z koleżanką.
Odgarnia burzę rudych loków i macha mi, rozmawiając przez telefon. Wieszam się przez blat i sięgam swój dzisiejszy grafik. Puszczam je oczko, uśmiecham się i odchodzę.
Udaję się do swojego gabinetu. "Swojego" to bardzo duże słowo, o wiele za duże. Otwieram drzwi i widzę Michael'a, który namiętnie gwałci myszkę od mojego komputera, grając w strzelankę.
To, że na służbowym kompie są zainstalowane gry, to mały pikuś. Ale za to, że mają do niego dostęp osoby postronne, ktoś powinien ostro beknąć z ustawy o ochronie danych. Wprawdzie auuutorka nie raczyła wyjawić, gdzie dzieje się akcja jej wiekopomnego dzieua, ale każdy cywilizowany kraj ma przepisy tego rodzaju.

Wzdycham i siadam przy jego biurku, które jest wolne. Oddycham z ulgą widząc samych małoletnich. Praca z dziećmi nie sprawia mi problemu.
To zostań przedszkolanką. Ktoś ci pistolet do głowy przystawia i każe zajmować się czymś, do czego nie masz predyspozycji?
Może ta przyjaciółka, która kiedyś wypłakiwała się jej w ramię. 

Pani McKingley na pewno wróciła, czyli nie będę musiała użerać się z Zaynem Malikiem. Gryzę skórki od paznokci, rozmyślając o tym, co powie przełożona na temat zastępstwa.
- Michael - zagaduje, ale nie słyszy. - Michael! - krzyczę.
- Cholera - warczy, a ja słyszę głos lektora, mówiącego "game over". - Tak skarbie? - pyta, podjeżdżając swoim fotelem na kółkach.
- McKingley była od rana? - pytam, nie wysuwając nosa od kartotek moich podopiecznych.
- Tak - przytakuje.
- Mówiła coś na mój temat? - Patrzę na niego wymownym spojrzeniem.
Pociera palcami brodę, zastanawiając się.
- Była podirytowana, czytając akta tego biznesmena, tego, jak mu tam...
- Malika - dokańczam i przygryzam wargę.
- Nie może być na ciebie zła, to dość głęboka woda jak dla studentki - pociesza mnie.
A on skąd wie o kogo chodzi? I czy jest trudno?
Wszyscy pracownicy po godzinach siadają w kółeczku i opowiadają sobie wzajemnie, jak było  w pracy.
Zanim włączył strzelankę, zrobił sobie seans lektury zapisanej w jej komputerze dokumentacji. Bo dlaczego nie? Skoro komputery są wspólne, to ich zawartość też. Kij z tajemnicą zawodową.

Wkurzam się. Poucza mnie ktoś, kto sam ma problemy. Michael jest specem od uzależnień, a... O ironio.
Nie poucza, to po pierwsze - raczej starał się cię pocieszyć. A po drugie fakt - ty jesteś idealną, przenikliwą panią psycholog, która nie umie zapanować nad sarkazmem, przygryzaniem skórek, długopisów, warg, ani zachować obiektywizmu. 
Mawia się niby, że szewc bez butów chodzi, ale w tym przypadku rzeczony szewc chyba w życiu butów na oczy nie widział.

- Dzięki - syczę przez zęby.
Dzwoni telefon przy moim biurku. Wstaję i odbieram.
- Tak, Alice? - pytam.
- McKingley cię prosi - mówi przerywanym tonem.
Przełykam głośno ślinę.
- Już idę - odpowiadam i odkładam słuchawkę.
Poprawiam włosy w lustrze i wychodzę.
Droga do jej gabinetu wydaje się zbyt krótka. Nie mam czasu obmyślić wszystkich scenariuszy rozmowy, jaka może czekać mnie za drzwiami. Nieubłaganie zbliżam się. Gabinet znajduje się przy samej poczekalni, toteż mogę wyczuć znajomy zapach, jego zapach. Niesie się po całym pomieszczeniu.
I strasznie mnie denerwuje ta wymuszona atmosfera.

Odwracam głowę w jego stronę. 
- Dzień dobry Suzanne - wita się ze mną, stojąc cztery metry dalej. Wskazuje palcem na drzwi i już mam ochotę pytać, czy to jego sprawka, ale nie chcę dać mu satysfakcji. Uśmiecham się, mrużąc oczy. Oznajmiam moje przyjście pukaniem i otwieram wrota do piekieł, zostawiając myśli o Maliku za progiem.
Patrzy na mnie zza okularów. Jej twarz jest pulchna, przez co na pierwszy rzut oka zdaje się być miła.
- Suzanne, siadaj - wskazuje na fotel.
Jeszcze niedawno to on tu siedział. Biorę głęboki wdech.
- Gratuluję - mówi, siadając na nałokietniku drugiego siedzenia.
Klaszcze dwa razy w dłonie. Ten gest nieco mnie krępuje.
- Ale przecież nie ma czego - odpowiadam skromnie.
- Jeszcze nie, faktycznie, ale jeśli tylko wytrwasz, osiągniesz sukces. - Jej wypowiedź mnie niepokoi.
- Proszę...
Gestem dłoni każe, abym jej nie przerywała.
- Pan Malik zażyczył sobie, żeby to pani prowadziła dalej jego terapię - oznajmia.
Czuję jakby ktoś zmiażdżył mi klatkę piersiową. Muszę odmówić.
- Niestety, ale...
- Nie ma żadnego "ale", moja kochana, jeśli chcesz tu zostać, nie masz wyjścia.
Bo jesteśmy jedną wielką korporacją, a nie poradnią terapeutyczną.
W tym szaleństwie jest metoda — ta ciumla przez następne pół wieku na krok się nie zbliży do rozwiązania problemów tego całego Malika, a klient płaci od spotkania. W ten sposób firma ma przychód gwarantowany przez długie lata.
Jakaś metoda w tym jest, ale jeśli Malik faktycznie okaże się być taki, jakim opisała go w notatkach McKingley (w co szczerze wątpię, sądząc z wcześniejszych scen), to szybko powinien się zorientować, że coś tu jest nie tak.

Patrzę je w oczy. Widzę smutek, sama nie wiem, czym jest spowodowany. Nie mogę myśleć.
- Da mi pani czas do zastanowienia? - pytam.
- Oczywiście, moja droga. Jeśli się zgodzisz, będę musiała również poinformować cię o istotnym szczególe, którego niestety nie zanotowałam ci w ewentualnych wypadkach... - jej głos zamiera, patrząc na moją, zapewne już bladą, twarz. - Idź już - poleca mi.
Posłusznie udaję się do drzwi, nie zadając kolejnych pytań. Wychodzę pospiesznie i od razu skręcam w prawo. Nie chcę na niego patrzeć. Udaję się do bufetu, gdzie zamawiam duży kubek kawy.
Ponieważ mając podniesione ciśnienie sytuacją, chcę podnieść je sobie jeszcze bardziej - dużym kubkiem kawy. Bardzo logiczne. 
Może to była kawa bezkofeinowa z melisą.

- Nienawidzę go - mówię do siebie.
Staję przy uchylonym oknie. Zimne powietrze nie pomaga. Moje koszmary wychodzą na wierzch. Najbardziej obawiam się tego, że wywlecze siłą to, co zakopałam dawno temu. Ludzie nawet nie przypuszczają, że osoba taka jak ja może mieć takie upodobania.Mam dominujący charakter, ale w niektórych aspektach potrzebuję silnej ręki stanowczego mężczyzny.
Właściwie powiedziałabym, że to nic dziwnego, a nawet rzecz bardzo częsta. Ludzie mający dominujący, bardzo stanowczy charakter częściej lubują się w klimacie BDSM, ponieważ mogą przekazać kontrolę drugiej osobie. 

W końcu trafiła kosa na kamień. Strata posady nie wchodzi w grę, muszę to jakoś przeboleć, przeboleć Zayna Malika, który od ostatniego czasu spędza mi sen z powiek.
A raczej mroczne fantazje, które jego dotyczą...

3. Raz, dwa, trzy
Uwaga: Fragment erotyczny, czytasz na własną odpowiedzialność.
Lubię te ostrzeżenia, zawsze przestrzegają przez złym opisem seksu. Przy dobrych tekstach, nigdy coś takiego się nie pojawia. 

Nie patrzy mi w oczy, gdy robi co trzeba. Czuję się bezwładna, jakbym była laleczką w jego rękach. Obserwuję z zachłannością każdy ruch, który wykonuje. Skupienie, tym wymalowana jest jego twarz.
- Fascynuje mnie twoja dokładność - zauważam rozbawionym tonem.
Nowa sytuacja, w której się znajduję sprawia, że zmieniam się w środku. Ożywam.
- Pozwoliłem Ci się odezwać? - pyta, łapiąc mój podbródek.
Muszę spojrzeć mu w karmelowe oczy. Wymaga tego ode mnie. Zaprzeczam ruchem głowy. On wplątuje w moje włosy swoje sprawne palce. Ciągnie. Czuję podniecenie, które spływa od cebulek moich brązowych kosmyków, aż do podbrzusza. Zatrzymuje się tam. Łapię słodkie uczucie i trzymam między udami jak tylko długo się da.
- Jeszcze raz odezwiesz się bez pozwolenia, a wyciągnę konsekwencje - zagroził.
Jego ton głosu jest cholernie seksowny, gdy się złości. Zauważa, że zaciskam uda. Jednym ruchem sprawia, że odsuwają się od siebie. Przywiązuje je do dwóch innych końców. Nie mogę zauważyć dokładnie do czego.
Kończy mnie związywać. Pociąga za sznur i mimowolnie unoszę ręce. Stoję na palcach. Jest stabilnie, wygodnie.
Stabilnie? Wygodnie? Na palcach? Ze sznurem? Chyba Malik się nie postarał. 
No bo to ma być BDSM, ale wiesz, takie grzeczne, żeby nikomu źle nie było...
On ma najwyraźniej takie samo pojęcie o BDSM jak ona o psychoterapii. Czyli pasują do siebie.

Przytakuje sam sobie, czytając z moich oczu. Nie musi zadawać zbędnych pytań. Nigdy nie zadaje... To w nim uwielbiam.
Podchodzi do komody.
- O nie...- wymyka mi się, kiedy widzę jak niesie skórzany pejcz.
Stoicki spokój momentalnie go opuszcza. Bierze z srebrnej etażerki knebel i bez ostrzeżenia zakłada mi go za karę. Szarpię się, ale on nie ulega. To ja mam się poddać...To ja jestem jego... To ja mam ulec...
- Suzanne...- zaczyna, jeżdżąc rozkosznie palcami po moim ciele. - Taka mała Suzanne, a taka niegrzeczna, nieposłuszna.
Dostrzegam błąkający się uśmiech na jego twarzy. Już wiem, co go tak cieszy. Sprawdza opuszkiem, czy jestem mokra. Cholernie gotowa, wydaję z siebie jęk. Nie powtarza tej czynności, choć bardzo tego pragnę. Staję na samych palcach, gdy trzonem pejcza przejeżdża po moich wilgotnych wargach sromowych. Widzę smugę śluzu, którą na nim zostawiłam.
Odsuwa się ode mnie. Boję się tego, najbardziej bólu, który mi podaruje. Smaga mnie pierwszy raz. Liny sprawiają, że mogę tylko drgnąć. Strach był zupełnie niepotrzebny. Czuję lekkie napięcie skóry, mrowienie, ale nic poza tym. Uśmiecham się w duchu.
- Mówiłem, że to przyjemne.
Bo nie umiesz bić. 

Gdy uderza drugi raz, podskakuje. Zrobił to o wiele mocniej. Teraz poczułam lekkie szczypanie, ale co za tym idzie, większą przyjemność. Chcę, żeby nie przestawał. To bardzo przyjemna tortura.
Kręci rączką, aby paseczki się pooddzielały. Tym razem trafia w biust. Jest to bardziej intensywne, zwłaszcza, że mam bardzo wrażliwy biust.
Tylko ona ma bardzo wrażliwy biust. Jedyny biust w swoim rodzaju.
Opkobohaterka zawsze wszystko ma bardziej. 
Oprócz kwalifikacji zawodowych, wiedzy o kraju, w którym mieszka, umiejętności poprawnego używania apostrofów w zagranicznych imionach i nazwach, przeżywania jakichkolwiek głębszych emocji...

Wydaje z siebie cichy jęk, stłumiony przez knebel.
Dostaję jeszcze kilka razy. Podchodzi do mnie i chwyta moje włosy, ciągnąc je do tyłu. Odchylam szyję. Całuje ją. Z początku tylko muska wargami, ale potem nadaje łapczywe tempo.
Zjada jej szyję!
Szuka tętnicy.
Taka wariacja na temat Anny Boleyn.

To jego recepta na rozkosz. Oczekiwanie. Nic od razu, nic za darmo. Czuję na mojej skórze jego pożądanie. Jest na granicy, ledwo się powstrzymuje, wnioskuję to po przerywanym oddechu i kropelkach potu na czole. Zdejmuje mi knebel.
- Zayn - zdążam tylko to wychrypieć, kiedy jego język rozkosznie zabawia moje wargi.
- Kochanie już jestem! Podnoszę się gwałtownie. Czuję w sercu dziwne kłucie. Oddycham głęboko.
- To tylko sen - mówię do siebie, przyciągając kolana do brody.
Do sypialni wchodzi Peter, zadowolony.
- Kupiłem nową końcówkę do węża, teraz będzie łatwiej myć nasze autko. - Jego ton jest rozradowany, infantylny.
A ja czuję jak moja złość, wściekłość kotłuje się we mnie, w mojej duszy, przez ten styl. 

Nie zauważa mojej konsternacji. Przytakuję mu, wymuszając uśmiech i kładę się z powrotem.
Zaczynam myśleć. Nie chcę tego, ale nie mogę przestać. Słyszę jak Peter włącza radio w kuchni. Gdy rozbrzmiewa "Supergirls don't cry", wybucham płaczem. Nienawidzę być, kim jestem. Tak trudno z tym walczyć... Tak trudno walczyć z pożądaniem.
Skoro od wstępu autorka uparła się na psychoanalizę, to i ja przyczepię się do niej w tym momencie. To właśnie Freud stwierdził, że analiza snów jest bardzo ważna, to także on stwierdził, że ludzie kierują się popędem seksualnym. Co za tym idzie, pani psycholog powinna wiedzieć, że walka z pożądaniem jest skazana na porażkę, ponieważ ego, starające się pogodzić id (czyli popęd) i super-ego (czyli zasady moralne), kieruje się zasadą rozkoszy. 

4. Decyzja
Wsadzam koszulę w wysoki stan moich jeansów. Ostatni raz poprawiam usta matową szminką i schodzę z poddasza. Kuchnia śmierdzi nieudanymi wyczynami Petera. Poddał się i postawił na kanapki z przesadną ilością warzyw.
- Obsesja na punkcie witamin? - pytam, gdy wychodzi z łazienki.
Dopiero co wziął prysznic. Kropelki wody spływają leniwie po jego torsie. Opieram się o stół i zakładam ręce na piersiach, widząc jego uśmieszek.
- Będziesz miała siłę do pracy - odpowiada. - Proszę, zjedz.
- A jak nie zjem? - prowokuję go, sama nawet nie wiem dlaczego.
- To niestety będziesz głodna, skarbie.
Wyciąga z lodówki wodę. Przewracam oczami. Czego ja oczekiwałam? Klapsa? Czasami moje zachowanie jest absurdalne.
Czasami?!

- Za pół godziny muszę być w pracy - przypominam, wołając zza pleców.
- Jasne - mówi z pełną buzią pasków marchewki.
Mając ostatnią wolną chwilkę, zerkam na smartfona. Nic nowego. Wchodzę w moją ulubioną aplikację - pamiętnik. Czytam ostatni wpis.
O którym nic nie wiemy, bo tak. 
Prawdopodobnie treść pamiętniczka jest dla bohaterki (oraz, być może, również autorki) znacznie bardziej tajna od notatek objętych tajemnicą zawodową.

Nerwowo gryzę skórki przy paznokciach. Mam nadzieję, że decyzja, którą podjęłam, okaże się słuszna. Kątem oka obserwuję Petera. Przypominam sobie ostatnie dwa lata naszego związku. Czy byłam szczęśliwa? Byłam, ale bardziej to "szczęście" polegało na stabilizacji.
Przypuszczam, że podobny rodzaj szczęścia mogłaby zapewnić sobie sama, choćby ze względu na to, że może samodzielnie się utrzymywać, zaś biedny Peter pełni w tym opku jedynie rolę „zapychacza” akcji. Głównym celem jego stworzenia jest zapewne próba stworzenia czegoś na kształt „trzymającej w napięciu fabuły”, w której robi on za przeszkodę między głównymi bohaterami. Czyli, mówiąc skrótowo, znalazł się w opku jedynie po to, by zostać z niego usuniętym możliwie jak najszybciej. Lekko mi turpizmem powiało, bo w sumie nie wiadomo jeszcze, jak autorka go usunie.
Szczególnie widoczne jest to w dalszej części. Peter jest postacią bezosobową, której czytelnik w ogóle nie zauważa. Jest tylko po to, by wypowiedzieć kilka nieznaczących zdań i zmusić główną bohaterkę do rozterek, w które też trudno uwierzyć. Cóż - jak już kilka razy wspomniałam, autorzy opek mają jakiś problem z nakreślaniem postaci drugoplanowych. 

Gdy dotarliśmy pod wieżowiec, pożegnałam go i weszłam do środka. Mała Lindsay czekała już w poczekalni. Pomachałam jej na powitanie. Uśmiechnęła się. Alice jak zwykle wisiała na telefonie, zabawnie piłując paznokcie. Rasowa recepcjonistka.
- Młoda! - woła za mną, zakrywając słuchawkę telefonu.
- Tak? - pytam.
- Dwie sprawy, chodź maleńka!
Podchodzę do blatu, zawieszam się na nim.
- Po pierwsze, przypominam o imprezie w sobotę. - Spojrzała na mnie wymownie.
Uśmiecham się.
- Jasne, jasne - odpowiadam.
Oczywiście, zapomniałam.
Swoją drogą wspomnienie o imprezie, wymaga chociażby krótkiego opisu tejże posiadówy. Ale autorka chyba o niej zapomniała. 

- A i ten twój Malik spóźni się. Prosił, żebyś zaczekała.
Wzdycham niezadowolona.
- No dobrze, i tak mam go na końcu - odpowiadam.
- Co jak co, ale z niego niezłe ciasteczko.
Oczy Alice zapłonęły dzikimi ognikami. Macham ręką, aby dała spokój i idę do swojego gabinetu.
Przyjmuję Lindsay. Praca z dziećmi mnie odpręża. Mimo wszelkich starań, nie potrafię powstrzymać myśli o Maliku. Jednak skoro prosił...
Nawet gdyby nie prosił, a jedynie zgłosił, że się spóźni, zaczekanie na niego nie byłoby żadną łaską. Gdyby odpuszczała sobie wizyty, bo jej się nie chce albo coś tam innego, mogłaby szybko pożegnać się z karierą w tej poradni.
I we wszystkich innych. Z kilkunastominutowym spóźnieniem zawsze trzeba się liczyć, bo czasem trzeba nieoczekiwanie zostać w pracy o godzinę dłużej, bo po drodze są korki, bo dziecko, babcia, pies albo kot może nagle zachorować, bo codziennie zdarza się sto tysięcy rzeczy rujnujących ludziom plany. Zwłaszcza jeżeli pacjent zawiadomi, że się spóźni. Ktoś, komu do tego stopnia brakuje pojęcia o życiu, że nie wie o czymś tak oczywistym, do zawodu terapeuty zwyczajnie się nie nadaje.

~*~
Niechętnie zostaję w pracy po tym, co przekazała mi pani McKingley. Wyginam palce w każdy możliwy sposób, wszystko z nerwów. Podchodzę do okna. Odchylam roletę. Ani śladu BMW. Mogę sobie pójść...Mógł być przecież punktualnie.
Halo? Przecież zadzwonił, że się spóźni. Co ona ma sklerozę? 

To byłaby ucieczka... Chcę uciec!
Pośpiesznie zbieram płaszcz, inne rzeczy i udaję się do drzwi. W momencie gdy chwytam za klamkę, rozlega się pukanie. Podskakuje, rozsypując wszystkie graty.
- Cholera - klnę pod nosem.
Zbieram wszystkie rzeczy i pospiesznie wpycham w szafkę z segregatorami.
- Proszę - wołam, przygniatając torebkę ciężarem ciała. - Siedź tu - rozkazuje jej po cichu.
Wchodzi. Biorę oddech. Gdyby tylko w powietrzu zawarta była odwaga, wypełniłabym nią płuca po brzegi. Póki co, dławię się swoim strachem. Pierwszy raz widzę go bez garnituru. Czarna, skórzana kurtka zasłania szary podkoszulek, a przetarte jeansy luźno zwisają, nie opinając jego nóg. Chwała Bogu, nie ma nic gorszego niż mężczyzna w rurkach. Chociaż, może przestałabym o nim fantazjować... Ciekawe jak wyglądałby w leginsach galaxy.
Widzicie strasznie przystojnego faceta i zastanawiacie się, jak wyglądałby w leginsach galaxy?
Jeśli mamy ochotę na antyafrodyzjak, to tak. Bo właśnie w ten sposób działa widok mężczyzny w jakichkolwiek leginsach.

Nie mogę sobie tego za Chiny wyobrazić. Przed moimi oczyma pojawia się jedynie półnagi Malik z pasem w ręku. Z głupich rozmyślań wyciąga mnie jego głos.
- Zatrzymały mnie ważne sprawy, stąd moje spóźnienie - mówi na wstępie.
- Dzień dobry, panie Malik - odpowiadam wymownie, sugerując że najpierw należałoby się przywitać.
Kompletnie to lekceważy.
- Miło, że poczekałaś - mruczy, siadając wygodnie w fotelu.
Udaję, że szukam czegoś na półce. Nie chcę na niego patrzeć. Jest przebrzydle pewny siebie.
- Nie ma za co. - Zaciskam zęby. Ani śladu "dziękuję" z jego ust. Wyjmuję niechętnie notes i siadam naprzeciw.
Powiedział "miło, że poczekałaś", poza tym - kochanie - to on tutaj płaci. Nie musi dziękować, że poczekałaś te kilka minut więcej, szczególnie, że zrobiłby to każdy, dobrze wychowany człowiek. 
A nawet jeśli nie dobrze wychowany, to przynajmniej przywiązany do swojej posady. BTW, chyba jestem jakaś dziwna, skoro słowa typu „miło, że poczekałaś” uznaję za równoznaczne z „dziękuję”.
Nie jesteś, bo też uznałam to za wyraz wdzięczności. 

- Dziwne, McKingley zapytałaby, gdzie się podziewałem. - Oddycha głęboko, patrząc wiercącym spojrzeniem. - Wścibska kobieta.
Unoszę leniwie brew.
- Dlaczego zmienił pan terapeutkę? - pytam, nie odrywając wzroku od kartki.
Staram się za wszelką cenę ograniczyć kontakt wzrokowy. Słyszę, że wstaje z miejsca. Przechadza się po gabinecie, ogląda pierdoły leżące na moim tymczasowym biurku.
- Uważam, że pani jest odpowiedniejsza do mojego przypadku.
Zaciskam mocniej palce na długopisie, słysząc co wygaduje. Nie rozwija tematu, więc nie naciskam, choć kusi.
- No dobrze, zacznijmy więc - mówię, uśmiechając się fałszywie.
Przytakuje mi, ale nie siada na miejsce.
- Czuję się niezręcznie, czy mógłby pan usiąść? - Patrzę w jego karmelowe (półpłynne? lepkie?) oczy, które łapczywie obserwowały moje ciało w nocnym, rozkosznym "koszmarze". Wzdrygam się, przechodzi mnie dreszcz.
Tak się dzieje, gdy czytam tego typu określenia z pustym żołądkiem...


- Nie.
Prostuję się. Jego ton jest stanowczy.
- No dobrze. Tak jest panu wygodniej...Najwidoczniej - mruczę pod nosem.
Ona ciągle mamrocze pod nosem, uśmiecha się, rzuca jakieś idiotyczne komentarze - nie, nie bądź terapeutką. 

Jeszcze nie wiem, dlaczego tak dziwnie się zachowuje. Jest lekko rozdrażniony.
- Ostatnio miał pan problem z pracownikami w firmie. Trzy kobiety zwolniły się po tym, jak pan je potraktował. - Sama nie wiem, dlaczego mój ton jest lekko rozbawiony.
Patrzę na niego. Oczekuję odpowiedzi.
Wzrusza ramionami.
- I? - pytam.
- Zrobiły słusznie, po co mi pracownicy, którzy nie umieją wykonać najprostszych poleceń - mówi bez ogródek.
Przeciera oczy palcami.
- Użył pan przemocy? - Patrzę na niego z nadzieją, że jednak nie.
- Tak.
Zawodzę się. Dlaczego z takimi ludźmi zazwyczaj coś jest nie tak?
Bo gdyby wszystko było z nimi w porządku, nie chodziliby na terapię. Słonko, jesteś psychologiem, a to, że twoimi klientami będą osoby, z którymi jest coś nie tak powinno być dla ciebie oczywiste.

- Jakiego rodzaju?
- Przywiązałem je do kratek wentylacyjnych i smagałem batem, aż same się nie zwolniły.
Wydaję z siebie zduszony okrzyk. Patrzę na niego jak na wariata.
- Ale...- zaczynam, jednak nie wiem co powiedzieć.
- Suzanne...Żartuję - Uśmiecha się słabo.
- Bardzo śmieszne - odpowiadam.
W sumie to jest śmieszne, bo nie wiem skąd przypuszczenia, że miałby bić swoich pracowników. Szczególnie, że groziłoby mu za to więzienie.
Ironię rozumie się tylko od pewnego IQ w górę. Naszej bohaterce raczej daleko do tego progu. 

Przygląda mi się dokładnie.
- Nie zauważyłaś, że wszystko, o co mnie pytasz, musi mieć związek z bdsm? - Jego spostrzeżenie jest trafne.
- Pod tym kątem próbuję pana leczyć.
Leczyć? Ale co jest takiego złego, że chłopak lubi bawić się biczem z kobietami, które lubią, kiedy mężczyzna się nim bawi?
O to pytaj księdza, bo coś mi się wydaje, że ta poradnia, a przynajmniej sama Suzanne, dość mocno kieruje się zasadami religii i uznaje cokolwiek poza „standardowymi” upodobaniami za niewyobrażalną perwersję i przedziwny „odchył. Może i wychodzę na lewaka, ale to aż w oczy kole.

- Nawrzeszczałem, tylko tyle. Takie sytuacje zdarzają się w firmie - tłumaczy. - Takie sytuacje zdarzają się też ludziom o normalnych upodobaniach seksualnych. Uwierz, czasami jest ciężko, ale udaje się zachować spokój, opanowanie.
Próbuje wykrzesać we mnie wyrzuty sumienia.
Niby skąd takie przypuszczenia? To, co powiedział jest całkowicie normalne - powiedziałabym to samo w takiej sytuacji, ponieważ faktycznie wszystkim zdarza się na kogoś nawrzeszczeć. Ponadto myślę, że osoby związane z BDSM potrafią lepiej zapanować nad swoimi uczuciami. W takim związku chodzi bardziej o wspólne pokonywanie granic wytrzymałości, a tym samym wymaga od osoby dominującej cierpliwości.  

Odkładam notes na etażerkę. To jest dobry moment, by mu powiedzieć. Patrzy na mnie wyczekująco, nie za bardzo wiedząc, co zamierzam zrobić.
- Panie Malik - zaczynam, jednak po tych dwóch słowach odwaga mnie opuszcza. - Ja muszę o coś pana prosić...- Zamieniam się w słuch.- Nie mogę prowadzić pana terapii i dlatego...
- Dlaczego nie? - przerywa mi.
Na jego twarzy nie widać żadnej emocji. Stoicki spokój...Tylko to.
- Nie nadaję się do tego, dopiero studiuję, pan jest zaawansowanym przypadkiem a... - wpadam w słowotok, który przerywa. - Przecież ja pracuję z dziećmi, nie z... - głos mi się urywa.
Liczę na to, że mnie zrozumie, że wyjdzie natychmiast, przestając tym samym dręczyć moją psychikę fantazjami.
Siada na fotelu. Wreszcie. Opiera łokcie na kolanach, pochylając się w moją stronę.
- Sama się zgodziłaś, więc...
- Miałabym stracić pracę?! - mówię głośniej.
Jak już wspomniałam, zamiast poradni terapeutycznej mamy tutaj przykład korporacji. Bardzo złej korporacji, w której grozi się pracownikom zwolnieniami.
W poradni terapeutycznej znalazłby się chyba ktoś ogarniający, że chęć udziału w terapii muszą wyrazić OBIE strony. To nie jest przypadek „płacę i wymagam” tudzież „naś klient naś pannn”.

- Ten staż jest dla mnie bardzo ważny, nie każdy student ma taką możliwość - tłumaczę. - A pan wchodzi komuś na siłę w tyłek! - oburzam się.
Unosi brew. Mój oddech przyśpiesza.
- Miałam na myśli, że jest pan absorbujący w stosunku do mojej osoby - dodaję szybko.
- Zrozum, możesz się wiele nauczyć, ja na ciebie nie naciskam, ale o to właśnie chodzi, aby podejmować wyzwania. Twoja odwaga pozwala, aby siedzieć w pomieszczeniu z taką osobą, jaką jestem.
Po raz kolejny terapeuta i pacjent zamieniają się rolami.

Mówi spokojnie, aczkolwiek jego karmelowe oczy piorunują mnie. Nie chcę przebywać z nim. Nie mogę pozbierać szkła, które się przez niego rozsypało, bo na nowo je tłucze.
Jakie szkło? Skąd się tam szkło wzięło?
Może on jest młotkowym, po gabinecie z młotkiem szalał.

 Nie mogę się oprzeć...Nie chcę się opierać, ja chcę zapomnieć!
- Wygryzłam moją przełożoną, cudownie. - Chowam twarz w dłonie i zakrywam się kotarą włosów.
- No cóż, McKingley nie może być dwadzieścia lat młodsza, nawet jeśli bardzo by chciała.
Chciała się zamienić miejscami z Malikiem - proszę bardzo, myślę, że byłby bardziej odpowiedni. 

Słyszę jego śmiech i mimowolnie moje kąciki wędrują ku górze.
- Tylko dlatego nastąpiła zamiana?
- Nie - zaprzecza. - Nastąpiła, dlatego że...
Słyszę dzwonek mojej komórki.
Kolejny podstawowy błąd. Komórkę się wyłącza, żeby nie wybić klienta z rytmu. Poza tym nie odbieramy telefonu, kiedy z kimś rozmawiamy, to tym bardziej nie robimy tego, kiedy prowadzimy terapię. 
Bohaterka prawdopodobnie przespała kilka wykładów, odpuściła sobie też kurs savoir-vivre'u. Bo nieobowiązkowy był.

Patrzę na regał, gdzie wepchnęłam torbę. Mój wzrok przenosi się na Malika.
- Odbierz, na pewno coś ważnego - mówi, patrząc w dywan.
Szybko wstaję. Odbieram bez zastanowienia, myśląc że to Peter. To co słyszę, zwala mnie z nóg. Podpieram się o parapet, powstrzymując upadek.
- O Boże - szepczę, patrząc wystraszonym spojrzeniem na Zayna.

Oto nadszedł wielki Zwrot Akcji... Jednak w tym dramatycznym momencie kończymy dzisiejszą analizę. Czego dowiedziała się Suzanne? Czy Malik wreszcie ją zaknebluje? Do następnego wtorku!